Index
Patsy Brooks Za jakie grzechy
Jordan Penny Francuski pocaśÂ‚unek (Francuskie wakacje)
Anderson Poul Liga Polezotechniczna Tom 1 Wojna Skrzydlatych
Tolkien J.R.R. Silmarillion
Bukowski Charles Hollywood
Dusza zydowska w swietle Talmudu Niemojewski
Joanna Chmielewska Romans wszech czasów
Borlik, Michael Scary City 01 Das Buch der Schattenflueche
3 Garwood Julie BiaśÂ‚a
Sara Bell The way you say my name
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alter.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    za złapanie... Bądz co bądz - mitygował dyrektor zapal detektywa - są to tylko chwiejne podstawy...
    - Chwiejne? - zaprzeczył detektyw. - A fotografia nic panu nie mówi? To przecież na pewno jest
    Very! - Na pewno?
    - Oczywiście! Nie miałem nawet powodu pokazywać jej w banku, gdzie by go poznali, chociaż,
    jeżeli pan to uważa za konieczne, to zaraz mogę tu wezwać Paxa i kogo tam jeszcze z tych Luxów...
    Dyrektor pokręcił głową:
    - Poznają na fotografii, że to Very - ale przecież nie oni widzieli go w aucie, tylko pan... Nic nas nie
    upoważnia do rozsyłania listów gończych...
    - Tak, ale w tym wypadku...
    - W tym wypadku jest to samo.
    - Nie możemy przecież czekać, aż pan Very zwróci się do nas z prośbą, byśmy go sfotografowali i
    dopiero na tej podstawie zaczęli poszukiwać!
    - Ale tu nie o to chodzi! Fotografia przedstawia pana Very, ale chwiejne są dowody uczestnictwa i
    winy tego pana Very. Ten jegomość z auta - mówił pan, że miał oczy czarne, ale przecież równie
    dobrze mógł mieć piwne, brązowe, szare... A to A.V. na podszewce płaszcza nigdy nie stanowiło dla
    mnie dowodu przekonującego. Czy winny nie mógł ukraść gdzieś tego płaszcza? Zamienić umyślnie,
    ażeby zagmatwać śledztwo? Lub po prostu przyszyć sobie inicjały A.V., podczas gdy sam nazywa się
    B.S. lub C.L? Nie możemy rozsyłać listów gończych, nie możemy tego ogłaszać! Owszem, zgadzam
    się: są podejrzenia na Alfreda Very, niechże więc pan go śledzi i cupnie po cichu! Ma pan całą policję
    do rozporządzenia!
    Detektyw Robert-Robert śledził więc, ale nie cupnął - nie było to tak łatwe!
    Wieczorem wziął do ręki nowe wydanie  Journal'u". Przerzucał szybko gazetę, połykając gorycz i
    wstyd. I nagle...
    Nagle wzrok jego padł na ogłoszenie - ogłoszenie na pół kolumny, wybijające się potężnymi
    czcionkami... Tłuste litery rzucały się wprost w oczy...
    Raniły oczy...
    Zaćmiewały umysł...
    Były czymś okropnym...
    Szydziły i kpiły... Zmiały się...
    Oto treść tego ogłoszenia:
    JUTRO DOWIECIE SI PRAWDY!
    Jutro
    dowiecie się
    DLACZEGO ZOSTALI UPROWADZENI
    panowie: poseł de Ronet, dyrektor Lafettal, kelner Ramon, przemysłowiec dr Gruenbaum i dyrektor
    de Vadatte.
    A gdy się dowiecie
    - 57 -
    KORZYSTAJCIE!
    Przeczytawszy to detektyw Robert-Robert upadłby na ziemię, ale było to o tyle niemożliwe, że na
    szczęście siedział na solidnym krześle...
    ?
    Jak to?
    Tyle położonych wysiłków, nareszcie posuwanie się po dobrej drodze i...
    I ma się to wyjaśnić samo?
    Nie rozwiąże tej sprawy on, Robert-Robert?
    Pozostanie to straszliwą kompromitacją do końca życia?
    Co to ma wszystko znaczyć? Drzwi otworzyły się nagle - aż wzdrygnął się.
    Wpadł dyrektor Lafettal. Był zmieniony na twarzy nie do poznania.
    - Czytaj pan! - huknął i rzucił na biurko detektywa pomięty w pasji numer  Paris-Soir".
    Detektyw wiedział z góry, co dziennik zawiera.
    - Niech pan sobie to na odmianę przeczyta, dyrektorze - wskazał na  Journal".
    Dyrektor rzucił okiem na gazetę.
    - To samo! - grzmotnął pięścią w stół. - Co to znaczy?... Wycierają sobie gębę moim nazwiskiem!
    Dlaczego zostałem uprowadzony! Co ja jestem! Kobieta? dziecko? panna z posagiem? Dlaczego... -
    aż zakrztusił się.
    Detektyw podbiegł do telefonu przeczytawszy numer administracji pisma w nagłówku.
    Połączył się i zapytał:
    -  Journal"?... Proszę dział ogłoszeń... Tutaj policja... Kto dał ogłoszenie w dzisiejszym wydaniu
    wieczornym zaczynające się od słów  jutro"...
    O ogłoszeniu tym zapewne dużo rozmawiano w administracji pisma, gdyż odpowiedz przyszła
    zaraz, jakby czekano na pytanie:
    - Zlecono je telefonicznie tuż przed zamknięciem numeru.
    - Kto zapłacił za nie?
    - Pieniądze przyniósł jeszcze przedwczoraj po południu jakiś młody człowiek.
    - Brunet, czarne oczy...
    - Tak, brunet...
    - Więc?
    - Oświadczył nam, że pewne ogłoszenie, którego treści nie chciał podać nawet w przybliżeniu,
    zostanie z powołaniem się na jego nazwisko złożone dzisiaj telefonicznie tuż przed godziną piątą,
    godziną zamknięcia wydania wieczornego...
    - Jakie podał nazwisko?
    - Jerzy Onpeut.
    - Onpeut? Cóż to za nazwisko!
    On peut - to znaczy: można... Nazwisko jaskrawie zmyślone, żart...
    Głos z administracji pisma mówił dalej.
    - Podał swój adres: 20, rue Corneille...
    Detektyw znał dobrze tę uliczkę i wiedział, że ma wszystkiego parę kamienic z jednej strony, a
    drugą tworzy bok teatru Odeon... Adres pana Można był oczywiście także zmyślony...
    - Dziękuję - mruknął i powiesił słuchawkę.
    Pan Można mieszkający w nieistniejącym domu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.