Index Dziedzictwa planety Lorien KsiÄga 1 Jestem numerem cztery Lore Pittacus 006 Romantyczne podróşe Wood Sara Wenecki ksiÄ Ĺźe Roberts Nora Irlandzka trylogia 02 Ĺzy ksiÄĹźyca 01 Holly Jacobs NiezwykĹa ksiÄĹźniczka GR470. Greene Jennifer PocaĹunek ksiÄcia Cartland Barbara W ramionach ksiÄcia Sutton June KsiÄĹźycowe wzgĂłrze McKinnon K.C. Jesienny ksiÄĹźyc Klasyka literatury kobiecej 09 Czahary Rodziewiczowna Maria Nurowska Maria WybĂłr Anny |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] mieć mogła, dlaczego przy tych modłach, dlaczego przy tych myślach i wspomnieniach o Ludomirze wspomnienie biednego mniemanego wa- riata łączyło się mimowolnie. Wapnisty pagórek nad Wisłą, biały mu- ślin (jak go Dżęga mianował) i ten nieszczęśliwy, którego jedynym był skarbem na świecie, malowały się ustawnie w jej pamięci, mieszając się do najwłaściwiej miłych jej myśli. Wtem przechodzący jakiś, mijając Malwinę i poznawszy w niej kwestarkę, zatrzymał się i ładunek z monetą wrzucił w worek, a gdy w ten moment czarną koronkę, którą na twarz miała spuszczoną, podnio- sła, z niewypowiedzianym wyrazem: Ach, Malwina!... O Boże! krzyknął ten przechodzący, w którym natychmiast, mimo grubego surduta i ciemności kościoła, Malwina Lu- domira poznała. Wzrok jego najtkliwszą pałał miłością, a w głosie za- dziwienie, radość, rozrzewnienie i lekki cień wymówki dostrzec mogła Malwina. Nie mógł Ludomir, jakeśmy wyżej widzieli, w szczęśliwszej dla siebie chwili spotkać Malwiny. Tkwiła w jej umyśle świeża pamięć dobroci jego, pochwały głosem wdzięczności mu dawane jeszcze w uszach brzmieć się zdawały, cofniona myśl w szczęśliwe chwile Krze- wina całą czułość serca wskrzesiła, i gdy Ludomir z tym tonem, co do jej serca trafiać umiał, te kilka prostych słów wymówił, zdały się one Malwinie wyrazem najtkliwszej miłości. I sama czując takoż w ten moment, jak szczerze go kocha, z tąż szczerością jej właściwie wro- dzoną natychmiast wyznać to mu chciała, nie wątpiąc, że Ludomir, tym wyznaniem zniewolony, nic już tajnego dla niej mieć nie będzie i wy- tłumaczy jej nareście owe odmiany i tajemnice w postępkach swoich, które nieraz tak ją dziwiły i obrażały, które czasami od niego ją odraża- ły, a o których z własnym zadziwieniem w tej chwili ledwo pamiętała. Malwina wstała, Ludomir z zachwyceniem oczy miał w nią wlepione, przysunęła się do niego i w obfitości serca raptownie rzekła: Ludomirze! Warszawa.. Malwiny serca nie zmieniła... Pewnie dołożyć chciała: i dziś ci go oddaję tak czyste, tak tobą zajęte, jak w szczęśliwych początkach naszego kochania. Lecz tych słów ostatnich wymówić nie mogła. Pierwsze ledwo Ludomir był do- słyszał, gdy hałas niesłychany, bębny, co larum biły, i różne głosy wo- łające: Ogień, ogień... pali się... , przerwały raptownie rozmowę mię- dzy naszymi kochankami, do której zbiór okoliczności był ich dopro- NASK IFP UG Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG 69 wadził, od której może szczęście ich było zawisło, a która teraz, prze- rwana, nieprędko znów się zwiąże. Ludomir pobiegł widzieć, gdzie się pali, by podług tego Malwinę z kościoła wyprowadzić; ale Malwina, przestraszona, zamiast czekania na miejscu, iść chciała za nim. Ciemność kościoła i przelęknienie zda- rzyły, że innymi drzwiami wyszła. Ogień okropny naprzeciwko kościo- ła zajęty przeraził ją natychmiast. Ludomira dostrzec nie mogła. Chcia- ła się do kościoła wrócić, tłum wychodzących ludzi tego jej nie dozwo- lił; Frankowskę takoż była zgubiła. Ulica pełna ludzi, koni, wozów z pompami, żołnierzy, była zewsząd zatarasowana; hałas niesłychany. blask pożaru ćmił oczy, jednym słowem, wszystko się połączyło, żeby strach Malwiny podwajać. Szczęściem w ten moment Frankowskę w tłumie postrzegła, która z wielką pracą przedrzeć się przecie do niej potrafiła i już nie odpowiadając nawet na wszystkie zapytania swojej pani, czy nie widziała, czy nie spotkała Ludomira, wziąwszy ją pod rękę, między konie, ludzie, dyszle z niebezpieczeństwem życia wypro- wadziła ją przecie do spokojniejszej ulicy, gdzie wpół żywa biedna Malwina spotkawszy dorożkę wsiadła w nią z Frankowską i do domu zawiezć się kazała. Zmęczona niesłychanie przyjechawszy położyła się zaraz, ale nie- prędko zasnąć mogła. Troskliwość o Ludomira i myśl, jak się zadziwić musiał, gdy wróciwszy do kościoła już jej tam nie zastał, długo jej snu nie dozwalały. Przy tym żal, że miłości tej, która tak żywo znowu serce jej napełniła, wyznać mu nie mogła, spokojność od niej odsuwał. Ale cieszyła się myślą, że co odsunięte, nie stracone i że gdy nazajutrz Lu- domir (o czym nie wątpiła) będzie u niej, by się dowiedzieć, jak i czy szczęśliwie do domu wróciła, znajdzie sposobność przerwaną wskrze- sić rozmowę. Czułość i wdzięczność Ludomira z niewypowiedzianym szczęściem przewidywała i w tych szczęśliwych myślach, znużona ca- łodzienną pracą, usnęła nareszcie. A ponieważ spoczywa moja Malwi- na, spocznę i ja trochę, nim przyszły zacznę rozdział. Koniec tomu pierwszego NASK IFP UG Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG 70 TOM DRUGI [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||