Index Wirtemberska, ksiÄĹźna Maria Malwina, czyli domyĹlnoĹÄ serca 006 Romantyczne podróşe Wood Sara Wenecki ksiÄ Ĺźe Roberts Nora Irlandzka trylogia 02 Ĺzy ksiÄĹźyca 01 Holly Jacobs NiezwykĹa ksiÄĹźniczka GR470. Greene Jennifer PocaĹunek ksiÄcia Cartland Barbara W ramionach ksiÄcia Sutton June KsiÄĹźycowe wzgĂłrze McKinnon K.C. Jesienny ksiÄĹźyc McKillip Patricia A. Mistrz zagadek 02 Dziedziczka Morza i Ognia Harrison Harry Planeta Smierci 02 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] usta, głodne, wargi się rozchylają, ukazując zęby, zmrużone oczy wyrażają czystą furię. Niehamowaną skrajną wściekłość. Twarz w końcu ląduje jak balon i wielki akustyczny wybuch wstrząsa ziemią. Eksplozja dosięga szkoły, oświetlając wszystko blaskiem w odcieniach czerwieni, pomarańczowego złota i żółci. Siła wybuchu odrzuca mnie w tył. Drzewa łamią się jak zapałki. Ziemia drży w posadach. Zasłaniam się przed spadającymi na mnie gałęziami i błotem. Dzwoni 90 mi w uszach jak nigdy dotąd. Wybuch musiał być słyszalny w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. I raptem deszcz ustaje i zapada cisza. Leżę w błocie, słuchając bicia własnego serca. Chmury się rozchodzą, odsłaniając wiszący nade mną księżyc. Powietrze ani drgnie. Rozglądam się dookoła, nie widząc nigdzie Sama. Nawołuję, ale odpowiada mi głuche milczenie. Tak bardzo chciałbym coś usłyszeć -cokolwiek, kolejny ryk, strzelbę Henriego - ale wszędzie panuje cisza. Podnoszę się z leśnej ściółki, otrzepuję z błota i gałązek, na ile to możliwe. Wychodzę po raz drugi z lasu. Znowu pojawiły się gwiazdy, całe roje gwiazd migoczących wysoko na nocnym niebie. Czy to już koniec? Wygraliśmy? Czy to tylko cisza przed kolejną burzą? Szkoła, myślę. Muszę się dostać do szkoły Robię krok naprzód i wtedy to słyszę. Kolejny ryk dochodzi z lasu za moimi plecami. Powracają dzwięki. Trzy kolejne strzały odbijają się echem w powietrzu, więc nawet nie wiem, z której strony padły. Mam nadzieję, że to z broni Henriego, że on żyje, że dalej walczy. Ziemia zaczyna drżeć. Bestia jest w drodze, w pogoni za mną, nie mam już cienia wątpliwości. Drzewa z tyłu łamią się i zwalają wyrywane z korzeniami. Wydaje się, że wcale nie opózniają jej biegu. Czy ta jest jeszcze większa niż poprzednia? Wolałbym się nie dowiedzieć. Ruszam biegiem do szkoły, ale zdaję sobie szybko sprawę, że to ostatnie miejsce, w którym powinienem się znalezć. Sara i Mark wciąż tam są, wciąż się ukrywają. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wszystko powraca do stanu sprzed burzy, śledzą mnie cienie i są tuż-tuż. Zwiadowcy %7łołnierze. Skręcam w prawo i pędzę obsadzoną drzewami ścieżką, która prowadzi na szkolne boisko. Bestia depcze mi po piętach. Czy w ogóle mogę jej uciec? Jeśli dobiegnę do lasu po drugiej stronie boiska, może mi się udać. Znam te lasy, prowadzą do naszego domu. Tam będę miał przewagę własnego boiska. Rozglądam się i widzę Mogadorczyków na szkolnym podwórzu. Jest ich o wiele za dużo. Mają nad nami wielką przewagę liczebną. Czy naprawdę wierzyliśmy w szansę na wygraną? Kątem oka widzę przelatujący sztylet, błysk czerwieni cudem omija moją twarz. Wbija się w pień drzewa obok mnie i całe drzewo staje w płomieniach. Znowu ryk. Bestia trzyma tempo. Kto z nas jest wytrzymalszy? Wpadam na stadion, przebiegam linię pięćdziesięciu jardów, potem drugą połowę boiska. Kolejny nóż przelatuje koło mojej głowy, tym razem niebieski. Las jest o krok i przekraczając linię drzew, pozwalam sobie na uśmiech. Odciągnąłem bestię od innych. Jeśli pozostali są bezpieczni, zrobiłem swoje. W momencie, kiedy kiełkuje we mnie poczucie triumfu, uderza następny sztylet. Wydaję okrzyk bólu i padam twarzą w błoto. Czuję ostrze wbite między łopatkami. I ostry, paraliżujący ból. Próbuję dosięgnąć rękojeści i wyciągnąć sztylet, ale wbił się za wysoko. Mam wrażenie, że się porusza, wbija się sam coraz głębiej, a ból przenika mnie całego, jakby do krwi dostał się jad. Leżę w męczarniach. Nie mogę wyciągnąć sztyletu mocą telekinezy, ta moc mnie zawodzi. Zaczynam się czołgać do przodu. Jeden z żołnierzy - a może to zwiadowca, nie wiem -stawia stopę na moich plecach, schyla się i wyciąga nóż. Jęczę z bólu. Ostrza nie ma, ale ból pozostał. Mogadorczyk zdejmuje ze mnie stopę, ale czuję jego obecność i z trudem obracam się na plecy, żeby stawić mu czoło. Następny żołnierz góruje nade mną z nienawistnym uśmiechem. Wygląda tak samo jak poprzedni, ma taki sam miecz. Sztylet z moich pleców obraca się w jego dłoni. To właśnie czułem, obracające się ostrze zatopione w moim ciele. Podnoszę rękę w kierunku żołnierza, żeby go przesunąć, ale wiem, że to daremne. Nie mogę się skupić, wszystko rozmazuje mi się przed oczami. %7łołnierz unosi w powietrze miecz. Ostrze wyczuwa śmierć, zaczyna się jarzyć na tle ciemnego nieba. Już po mnie, myślę. Nic nie mogę zrobić. Patrzę w oczy Mogadorczyka. Dziesięć lat uciekania i tak nagle się to kończy, tak cicho. Ale za żołnierzem czai się coś innego. Coś dużo grozniejszego od miliona żołnierzy z milionem mieczy. Lśniące bielą zęby, tak długie jak cała postać żołnierza, niemieszczące się w paszczy. Bestia ze swoim wrednym spojrzeniem góruje wysoko nad nami. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||