Index Dziedzictwa planety Lorien KsiÄga 1 Jestem numerem cztery Lore Pittacus Wirtemberska, ksiÄĹźna Maria Malwina, czyli domyĹlnoĹÄ serca Roberts Nora Irlandzka trylogia 02 Ĺzy ksiÄĹźyca 01 Holly Jacobs NiezwykĹa ksiÄĹźniczka GR470. Greene Jennifer PocaĹunek ksiÄcia Cartland Barbara W ramionach ksiÄcia Sutton June KsiÄĹźycowe wzgĂłrze McKinnon K.C. Jesienny ksiÄĹźyc Giacomo Leopardi Discorso di un italiano intorno alla poesia romantica McMahon Barbara RozwaĚĽny i romantyczna |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] pretekst, by zrzec się swego dziedzictwa. I tak niełatwo cię było przekonać, \ebyś zajęła nale\ne ci miejsce. - Tak, ale... - Gdybym chciał przejąć twój majątek, wystarczyło utwierdzić cię w przekonaniu, \e zmiana stylu \ycia będzie dla ciebie nieszczęściem. - Zgoda, na początku rzeczywiście nic miałam ochoty tu jechać, ale potem zmieniłam zdanie przez wzgląd na dziadka. Czemu wtedy nic wyznałeś mi prawdy? Przez chwilę patrzył na nią ze smutkiem, a potem jakby nagle zobojętniał. - Nie miałem do tego głowy - odparł z kamienną twarzą. - Byliśmy zajęci czymś innym. Zranił ją w samo serce. Przygnębiona zwiesiła głowę. Nie mogła na niego patrzeć, a zarazem pragnęła rzucić mu się w ramiona i szukać pociechy. Prawdziwe uczucie byłoby dla niej kojącym balsamem. Z drugiej strony jednak chciała bić pięściami w jego pierś i wyrzucić z siebie cały gniew. Jak mógł ją tak oszukiwać! - Idę do swego pokoju - mruknęła. - Nie odprowadzaj mnie. Zawołam pokojówkę. Niespodziewanie zastąpił jej drogę. Był tak wysoki i barczysty, \e mimo woli poczuła lęk. - yle mnie oceniłaś - powiedział chłodno. Wyprostował się dumnie i popatrzył na nią z góry, jakby oczekiwał, \e przeprosi go i przyzna się do błędu. - Ty równie\ pomyliłeś się co do mnie! - odparła. - Ostrzegałam cię, \e to ryzykowne wiązać się z ludzmi, których słabo znamy. - Co masz na myśli? - Mo\e nie jestem taka pokorna i ustępliwa, jak ci się wydawało? - Tym lepiej. Chcę rozmawiać z \oną jak równy z równym - stwierdził opryskliwie, wytracając jej z ręki koronny argument i dodał z irytującą pewnością w głosie: - Znam cię dobrze. Jesteś mądra i wra\liwa, masz \elazne zasady. Zawsze \yłaś oszczędnie, więc nie roztrwonisz majątku swego dziadka. Podziwiam twoje zalety, Sophio, i darzę cię ogromnym szacunkiem. - Skąd pewność, \e po latach wyrzeczeń nie zmienię nagle zdania i nie zacznę u\ywać \ycia, szastając forsą na prawo i lewo? - perorowała z zapałem. - Ju\ ci mówiłam, \e zmieniło się moje nastawienie. Polubiłam kosztowne ubrania. Miło jest czuć na skórze dotyk znakomitych tkanin, a markowe stroje dodają mi pewności siebie. - Zdobyła się na promienny uśmiech, świadoma, \e pogodny wyraz twarzy dodaje blasku jej urodzie. - Chyba przejdę się po sklepach i zrobię gigantyczne zakupy. Co mi po majątku, skoro z niego nie korzystam? Zapadła martwa cisza. Sophia poczuła do siebie odrazę. W jednej chwili ochłonęła, uniosła głowę i popatrzyła Rozzanowi prosto w oczy. Zacisnął wargi i zmierzył ją zimnym spojrzeniem. Trafiła w jego słaby punkt. Celny strzał. Nagie zrobiło jej się cię\ko na sercu. - Przedtem mówiłaś, \e poświęcisz się działalności charytatywnej. Zmieniłaś zdanie? - spytał pogardliwie. - Suma zdecyduję, jak mam wydać swoje pieniądze - odparła wyniośle. Obrzuciła go zimnym spojrzeniem i od razu zrozumiała, \e jest rozgniewany. Zacisnął zęby, wyprostował się, jakby kij połknął, i obserwował ją z kamienną twarzą, ale gdy odpowiedział, jego głos brzmiał łagodnie i przekonująco. - Jesteś zmęczona. Widziałem, jak pobladłaś. Za du\o wzruszeń jak na jeden dzień. Wrócimy do tej rozmowy, gdy odpoczniesz i odzyskasz siły. Nie zapominaj, \e tylko ja znam wszystkie szczegóły dotyczące sytuacji finansowej rodziny D'Antigów. Bez mojej pomocy trudno ci będzie się w tym rozeznać. Postąpisz mądrze, jeśli mi zaufasz. - Tobie? - wybuchnęła. - Nie powierzyłabym ci nawet kieszonkowego! - Musisz mi wierzyć! - Chwycił ją za ramiona. - W przeciwnym razie... - Grozisz mi? Uwa\aj, bo poka\ę ci drzwi! - zawołała z wściekłością. Rozzano zrobił się nagle blady jak ściana. - yle mnie zrozumiałaś - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Czy\by? - Niewiele brakowało, \eby wybuchnęła płaczem. Kochała go, pragnęła z nim być... i co teraz? Skaczą sobie do oczu jak rozzłoszczone przedszkolaki na placu zabaw. Rozzano nadal mocno ściskał jej ramiona. Rzuciła mu wrogie spojrzenie. - Puść mnie, bo zacznę krzyczeć - syknęła. - Sophia! - jęknął rozpaczliwie. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||