Index
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Barbara Cartland Love, Lords & Lady Birds (pdf)
Dussler Barbara Anioły naprawdę istnieją
Cartland Barbara Poskromienie lady Lorindy
Cartland_Barbara_Tajemnica_Anuszki
Cartland_Barbara_ _Prześladowana_Księżniczka
Cartland Barbara W ramionach księcia
Cartland Barbara Rapsodia miłości
Dom na klifie Barbara Delinsky
Brandy Golden The Sky Singer [DaD] (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alter.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    - Nic o tym nie wiedziałam - z ożywieniem podjęła Rennie.
    - To bardzo ciekawe, prawda, Marc?
    Uśmiechnął się z przymusem.
    - Owszem, bardzo ciekawe.
    Odłożył widelec i odchylił się do tyłu, czekając, co Rennie
    teraz zrobi.
    - Wiesz, Marc studiował w Stanford z moim bratem ciote
    cznym Keithem.
    Niemal się uśmiechnął. Rennie nie zraża się łatwo!
    - Beth i Rolly też tam studiowali - wtrąciła Julie. - Jack
    i Roger oczywiście poszli do Berkeley, więc stale były dyskusje,
    która uczelnia jest lepsza.
    - Widzę, że masz sporą rodzinę - zauważył Marc.
    - Tak, zaraz ci powiem... - Zaczęła wyliczać kolejne osoby,
    od razu informując, czym się zajmują.
    Marc jęknął w duchu. Co też go podkusiło! Już po tych nie
    kończących się opowieściach o szpitalu powinien wiedzieć, jak
    to się skończy. Ze znużeniem przysłuchiwał się pełnym zachwy
    tu i uniesień opisom.
    Wykorzystał chwilę, gdy na moment przerwała, i podniósł
    się z miejsca.
    - %7łałuję, że nie mogę wysłuchać wszystkiego, ale czas na
    mnie. Muszę wracać do pracy.
    - Och, która to godzina? Czas tak szybko minął, że nawet się
    nie spostrzegłam, że zrobiło się pózno. Za nic nie chcę spóznić się
    do szpitala, oni tak na mnie czekają. Może wezmiemy razem
    taksówkę? Rennie, było cudownie. Koniecznie musimy znowu się
    spotkać, jak najszybciej. Zadzwonię do ciebie... - Odsunęła
    krzesło i wstała, z uśmiechem patrząc na Marka.
    85
    Rennie patrzyła na nich z zadowoloną miną.
    - Jasne, umówimy się na jakiś lunch.
    Niepotrzebnie jest z siebie taka zadowolona, skrzywił się
    w duchu Marc. Julie też się mocno rozczaruje, jeśli sądzi, że
    skoro razem wychodzą, to to coś znaczy.
    - Rennie, wpaść do ciebie dziś wieczorem, czy ustalimy
    inny dzień? - Podszedł bliżej Rennie i pochylił się lekko.
    Zrobił to celowo. Czasem gest bywa bardziej wymowny niż
    słowa.
    - Dzisiaj? - Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
    - Koło ósmej. - Musnął jej usta, wyprostował się. - Wyj
    dziemy razem, Julie, ale nie potrzebuję taksówki. Biuro mam
    kilka kroków stąd i chętnie się przejdę.
    Usiadł wygodnie w fotelu, przerzuciwszy przedtem mary
    narkę przez oparcie. Jeszcze raz popatrzył na leżące przed nim
    dokumenty, ale nie mógł się skoncentrować. Czekał. Znając
    Rennie, domyślał się, że nie puści mu płazem tego, jak się
    zachował. Ciekawe, kiedy zadzwoni i zmyje mu głowę?
    Drzwi otworzyły się z hukiem, uderzyły o ścianę. Marc pod
    niósł wzrok znad papierów. Prawie się uśmiechnął. A więc te
    lefonu nie będzie.
    - Nie może pani... - Rachel daremnie próbowała powstrzy
    mać rozgorączkowaną dziewczynę.
    Rennie zupełnie nie zwracała na nią uwagi. Jak burza wpadła
    do środka, rzuciła torebkę na fotel, oparła ręce na biodrach i
    z furią popatrzyła na Marka.
    Odsunął papiery, skinął do sekretarki.
    - W porządku, Rachel. Zaraz to załatwię.
    Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Rennie wybuchnęła:
    - Co zaraz załatwisz? Myślałam, że naprawdę chodzi ci
    o znalezienie żony! Wychodziłam ze skóry, by wynalezć ideał,
    8 6
    który spełni twoje wymagania. A ty za każdym razem, gdy cię
    z kimś poznaję, zachowujesz się jak idiota i sugerujesz, że mię
    dzy nami coś jest! - Rąbnęła pięścią w blat biurka.
    Z pewnością musiała poczuć ból, ponieważ biurko jest bar
    dzo solidne.
    - Ustaliliśmy, że wpadasz na nas przypadkowo. Zamiast
    tego anonsuje cię kierownik sali i jeszcze oświadcza, że jeste
    śmy umówieni! Pomyślałeś przez chwilę, w jakiej sytuacji mnie
    stawiasz? Całe szczęście, że Julie wyszła z tobą i uniknęłam jej
    pytań!
    Umilkła, zaczerpnęła powietrza.
    - Ale to jeszcze nie wszystko - odezwała się gwałtownie,
    nim zdążył otworzyć usta. - Jak mogłeś publicznie mnie poca
    łować! Czy ty masz pojęcie, jak Julie to odebrała? I nie ona
    jedna. Dwa stoliki dalej siedział Steve Crawley, dobry przyjaciel
    Theo. Już sobie wyobrażam, co mu naopowiada! A Theo nie
    poprzestanie na wzmiance, że byłam na lunchu z mężczyzną,
    wyciągnie od niego szczegóły. I przypomni sobie, że byliśmy
    razem u Patty. Cała rodzina będzie przekonana, że coś nas łączy,
    a oni nic o tym nie wiedzą!
    Odwróciła się i podeszła do okna. Marc nie odrywał od niej
    oczu. Czy rzeczywiście jest taka wściekła, czy może jest jeszcze
    inny powód tego wzburzenia? Po chwili milczenia Rennie wró
    ciła do biurka.
    - Nie masz mi nic do powiedzenia?
    Wzruszył ramionami.
    - O czym tu mówić? Nie szukam takiej kobiety jak Julie.
    Rennie wzniosła oczy do nieba, opadła na krzesło.
    - To trzeba było zachować się normalnie. Ale nie, musiałeś
    specjalnie przy niej oznajmiać, że wpadniesz do mnie wieczorem.
    Założę się, że Steve też to słyszał. Wspaniale. Teraz mama zacznie
    mnie cisnąć, dlaczego nic jej o tobie nie powiedziałam. Będzie jej
    87
    przykro, że mam przed nią tajemnice, a przecież nie mam po
    wodu, żeby wspominać o tobie, bo nic nas nie łączy. Nie chcę
    im mówić, że mam problemy z firmą, zaraz zaczną wciskać mi
    pieniądze. A ja chciałam sama do czegoś dojść. Cholera!
    Marc popatrzył na nią uważnie. Czy mu się wydaje, że dziś
    Rennie jest jakaś niższa? Uniósł się lekko, zerknął na jej nogi.
    No tak, powinien się tego domyślić. Pantofle leżały obok.
    - Co ci się nie podoba w Julie? Jest ładna, wykształcona, uwiel
    bia dzieci. Wymarzona partnerka. W sam raz dla ciebie.
    Oparł się wygodniej i patrzył, jak dziewczyna krąży po ga
    binecie. Miała pociemniałe z gniewu oczy, zaróżowione policz
    ki. Ciekawe, czy przez to jej skóra jest cieplejsza, przebiegło
    mu przez myśl. Może by się uspokoiła, gdyby ją teraz pocało
    wał? Raczej mało prawdopodobne.
    - Owszem, jest ładna, ale dla mnie trochę za niska. Chyba to
    przyznasz? - zapytał niewinnie, nie przestając jej obserwować.
    - Za niska? Przecież Julie jest niewiele niższa ode mnie. Ja
    też jestem za niska? Nawet słowem nie wspomniałeś na temat
    wzrostu. Miała być szykowna i z dobrej rodziny. Ale nic nie
    mówiłeś o wzroście. Ani razu, pamiętałabym.
    Rennie jest odpowiedniego wzrostu, skonstatował w duchu.
    Sięga mu do ramienia. Musi się nieco pochylić, by ją pocałować,
    ale jest w sam raz, gdy trzyma ją w objęciach.
    - Wzrost ma pewne znaczenie. Jak będę ją całował? Chyba
    nie chcesz, żebym przez całe życie cierpiał na ból krzyża?
    Zmarszczyła brwi, jakby ją coś zastanowiło. Odwróciła
    wzrok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.