Index
Krentz Jayne Ann Prywatny detektyw (Pensjonat Maggie)
Cox, Maggie Die Juwelen des Scheichs
Surrender Your Love 2 Conquer Your Love
Blake Ally Zamek w chmurach
Courths Mahler Jadwiga Sekrety prowadzć… do nikć…d
Strugaccy Arkadij i Borys Pora deszczów
Arystoteles Etyka Wielka
Carroll_Jonathan_ _Vincent_Ettrich_TOM_02_ _Szklana_zupa
Wakacje na Hawajach Jayne Ann Krentz
Brian KateMegan Przewodnik Po ChśÂ‚opcach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stardollblog.htw.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    tym chaosie mógł potrzebować jej pomocy. Tylko że ona nie była w stanie
    nic zrobić. Mogła tylko siedzieć w samochodzie z zamkniętymi oczami i
    czekać.
    Nagle usłyszała odgłos rozbijającej się o przednią szybę karetki butelki i
    wpadła w panikę. Kątem oka zobaczyła młodego chłopca, który leżał obok
    żywopłotu. Miał ziemistą cerę, zamknięte oczy i nie wyglądał na wiele star-
    szego od Johna Smitha. Na jego czole dostrzegła czerwone plamy i krew
    kapiącą z palców ręki na śnieg.
    Zrozpaczona jego stanem, zaczęła przyglądać się bijatyce w poszukiwa-
    niu jakiegoś ratownika. Wiedziała, że jeśli zwróci jego uwagę na rannego
    chłopca, to może uda się go uratować. Ale niestety, widziała tylko walczą-
    cych ze sobą wyrostków. Krew sącząca się z ręki chłopca utworzyła kałużę,
    a jego twarz jeszcze bardziej poszarzała. Zdała sobie sprawę, że jeśli nikt
    nie udzieli mu pomocy, może umrzeć.
    Gdzieś z odległości dobiegł do niej krzyk. Przygryzła wargę tak mocno,
    że poczuła smak krwi. Gdyby była przy Johnym, gdy umierał, mogłaby go
    uratować...
    R
    L
    T
    Ale teraz jest tutaj, a ten młody chłopiec leży tak blisko ambulansu i jej
    potrzebuje. Gdyby tylko zdobyła się na odwagę, mogłaby mu pomóc. Trzę-
    sącymi się rękami chwyciła torbę lekarską i głęboko odetchnęła.
    - Mogę to zrobić - mruknęła do siebie. - Muszę to zrobić - dodała i choć
    jej serce waliło jak szalone,; otworzyła drzwi i wysiadła.
    Do diabła, gdzie ona jest? - spytał się w duchu Eli, obserwując niemal już
    całkiem wyludniony park. Przecież kazałem jej siedzieć w ambulansie. A
    może przeraziła się do tego stopnia, że pobiegła, gdzie oczy ją poniosły? To
    znaczyłoby, że może być wszędzie.
    - Czy nie widziaÅ‚eÅ› Bronté O Brian? - spytaÅ‚ jednego z ratowników, któ-
    ry przechodził właśnie obok niego. - Niedużego wzrostu, o złocistobrązo-
    wych włosach i dużych szarych oczach.
    Ratownik potrząsnął głową.
    - Człowieku, wątpię, czy w tym tłumie byłbym w stanie rozpoznać wła-
    sną matkę. Może widział ją któryś z gliniarzy.
    Eli kiwnął głową, a potem podszedł szybkim krokiem do grupy policjan-
    tów, którzy stali obok ogrodzenia. Jeden miał podbite oko, inny rozdarty
    mundur, a jeszcze inny paskudnie rozciętą wargę.
    - Szukam mojej koleżanki - oświadczył Eli.  Jest niewysoka, ma krót-
    kie złocistobrązowe włosy i duże szare oczy. Czy może któryś z was ją wi-
    dział?
    - Trudno powiedzieć - odparł policjant z podbitym okiem. - Może odje-
    chała którymś ambulansem.
    Istnieje taka możliwość, ale niewielka, pomyślał Eli, a kiedy odwrócił
    się, by odejść, policjant z rozciętą wargą nagle zmarszczył czoło.
    - Mówi pan, że ona jest drobna? I ma krótkie brązowawe włosy, tak?
    R
    L
    T
    - Tak - potwierdził Eli z przejęciem. - Czy wie pan, gdzie ona jest?
    - Jeśli to ta sama kobieta, o której pan mówi, to niestety, została ranna
    nożem. Na pierwszy rzut oka wyglądało to dość poważnie.
    Eli poczuł ucisk w piersi.
    Została ranna nożem... dość poważnie, powtórzył w duchu. Nie, to nie-
    możliwe. Jeśli doznała ciężkich obrażeń, jeśli... Nie, nie wolno mi tak my-
    śleć. Muszę ją odnalezć...
    - Czy możecie zawiezć mnie do szpitala? - spytał.
    - Oczywiście - odrzekł policjant z podbitym okiem. - Do którego?
    Do Pentland czy Waverley? - spytał się w myślach, ale nie był w stanie
    odpowiedzieć na to pytanie, bo jego mózg nie pracował. Oczami wyobrazni
    widziaÅ‚ leżącÄ… na Å›niegu Bronté, która byÅ‚a blada jak Å›ciana i zimna...
    Nagle zdał sobie sprawę, że nigdy nie usłyszy od niego tego, co chce jej
    powiedzieć. %7łe to trudne do zdefiniowania uczucie, którego doznawał w jej
    obecności, jest miłością. Miłością, która według niego nie istniała. Czymś,
    co odrzucał przez minione trzydzieści cztery lata, a czego nie chciał teraz
    stracić. Po prostu nie mógł...
    - Hej, czy nic panu nie jest? - zawołał policjant, kiedy Eli zakrył dłonią
    oczy.
    - Nie, nic... wszystko w porządku - odrzekł Eli. - Czy możemy już je-
    chać?
    - Oczywiście - odparł policjant.
    Kiedy Eli odwrócił się i ruszył za nim, dostrzegł wychodzącą z parku ko-
    bietę, której włosy obcięte na chłopaka sterczały do góry, a na policzku wi-
    doczna była krwawa plama. Wydawała się wyczerpana.
    Zanim zdał sobie z tego sprawę, ruszył biegiem w jej kierunku. Gdy do
    niej podbiegł, objął ją i mocno przytulił.
    R
    L
    T
    - Nigdy więcej nie rób mi tego - rzekł łamiącym się głosem. - Nigdy tak
    nie znikaj, nigdy. Kiedy wróciłem do ambulansu i zobaczyłem, że ciebie w
    nim nie ma...
    - Nie mogłam pozostać bezczynna - wymamrotała. - Gdy zauważyłam
    tego chłopca, który przypomniał mi o Johnym, nie mogłam się powstrzy-
    mać. Po prostu nie byłam w stanie, więc... - Uniosła głowę i spojrzała na
    niego błyszczącymi oczami. - Zrobiłam to, Eli. Zrobiłam. Byłam przerażo-
    na. Myślałam, że zemdleję. %7łe nie dam rady...
    - Czy nic ci nie jest? - przerwał jej Eli. - Masz ranę na policzku.
    - To nie jest moja krew - odparła. - Ale czy ty mnie słuchasz, Eli? Poko-
    nałam strach. Po tym, jak udzieliłam pomocy temu chłopcu, zajęłam się in-
    nymi rannymi. Mogę to robić! Mogę!
    - Przez te pół godziny - wyszeptał, nie słuchając, co ona mówi - nie
    mogłem cię znalezć, a policjant powiedział, że jakąś podobną do ciebie ko-
    bietÄ™ odwieziono do szpitala...
    - To była Liz Logan z ED10. Któryś z tych bandytów zranił ją nożem.
    Widziałam, jak ją zabierają, ale myślę, że wyjdzie z tego, bo mówiła... -
    Bronté zachichotaÅ‚a. - PrawdÄ™ powiedziawszy, przeklinaÅ‚a.
    Eli mocniej ją przytulił.
    - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak się przeraziłem, kiedy pomy-
    ślałem, że to ty?
    - Za bardzo siÄ™ przejmujesz.
    - A ty... - Odnalezienie jej całej i zdrowej przyniosło mu wielką ulgę,
    która teraz - na myśl o tym, jakie katusze przecierpiał, spodziewając się
    najgorszego - ustąpiła miejsca złości. - Co ty, do diabła, sobie myślałaś?
    Przecież powiedziałem ci, żebyś nie ruszała się z ambulansu. Ale, nie, Bro-
    nté O Brian uważa, że wszystko wie lepiej, wiÄ™c wysiadÅ‚a, nie sÅ‚uchajÄ…c
    mojego rozkazu...
    R
    L
    T
    Bronté uwolniÅ‚a siÄ™ z jego objęć i spojrzaÅ‚a na niego ze zdumieniem.
    - Rozkazu? Nie wydałeś mi żadnego rozkazu. Tylko zasugerowałeś, że
    lepiej będzie, jeśli zostanę w karetce. Ale tu panował taki zamęt...
    - Tym bardziej nie powinnaś była się z niego ruszać.
    - Ale byli ranni, broczyli krwią. Nie mogłam ich zlekceważyć, nie tracąc
    szacunku dla samej siebie. A kiedy wysiadłam i zaczęłam im pomagać,
    wszystko było w porządku. Czułam się dobrze i nadal czuję się dobrze.
    - A ja nie. Bronté, wsiÄ…dz do ambulansu.
    - Po co? Przecież nigdzie nie pojedziemy, dopóki nie zjawi się pomoc
    drogowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.