Index GrudziÄšâski Tadeusz BolesÄšâaw ĚťmiaÄšây Szczodry i biskup StanisÄšâaw Dzieje konfliktu (GRZESIUK STANIS_243AW BOSO, ALE ) Goszczurny StanisĹaw Mewy Dziwisz Stanislaw Swiadectwo Dorota SumiĹska Autobiografia na czterech Ĺapach Harris Charlaine Harper 3 Lodowaty grób Anderson Kevin J. & Moesta Rebecca OblćÂśźenie akademii jedi Belinda McBr Jackson Braun Lilian 23 Kot ktory wyczul pismo nosem 685. London Cait Przytul mnie mocno |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Ostrożność nie zawadzi. Przez te kilka dni, kiedy tu jeszcze będziemy, lepiej żeby trzymał się baraku. A co potem? spytał Hubert. Ten temat wciąż był otwarty. Jasne, że zabieramy go ze sobą w głosie Sylwestra było wiele pewności siebie. Kto? Ja. A co z mieszkaniem? Sylwester zamiast się zasępić, ledwo powstrzymał uśmiech. Mam tam jakieś nadzieje. Michał klepnął go po ramieniu. Ponieważ nadzieje często nie dotrzymują słowa, w razie czego masz u mnie jakiś kąt. Ty i Szatan. Co pan, panie inżynierze? zachłysnął się Piętka. Ostrzegam was krzyknął doktor z baraku że my już jemy. I pijemy także! Dopiero teraz rzucili się wszyscy do drzwi. XXII Antoni Oblizajek przeczytał ksiądz wyblakły napis na pochylonym krzyżu urodzony 17 lutego 1855 roku w Kalińcu, zmarł w Kalińcu 20 marca roku 1907. Cmentarz był stary, od dawna zamknięty. Już od wielu lat mieszkańcy Kalińca pozostawiali swój uciążliwy bagaż przed podróżą w zaświaty w centrum wsi, na rozległym nowym cmentarzu poza kościołem. Ale ten był ładniejszy. Ksiądz nie mógł oprzeć się temu uczuciu błądząc po zarosłych trawą alejkach, między grobami pokrytymi bujną roślinnością, której żywiołowa zieleń była najlepszym potwierdzeniem nienagannej gospodarki wszechświata. Ksiądz myślał o tym, że chciałby tu leżeć, jeśli już przyjdzie ta godzina, w której będzie musiał się wyrzec tego wszystkiego, co marne i doczesne, a jednocześnie jednak tak pełne uroku. Chciałby tu leżeć, już nawet sama myśl o tym napawała spokojem. Pobyt tutaj musiał się wydawać jakiś jakby mniej obowiązujący, jakby nie postanowiony do końca, budzący nadzieję, że da się go w każdej chwili odwołać. Ksiądz zwykł nieraz mawiać w gronie dobrych przyjaciół, że chciałby być po śmierci portierem w niebie. Jakież napiwki wzdychał dostawałbym od tych, którzy by chcieli na noc wymknąć się do piekła! Przypomniało mu się to teraz i uśmiechnął się sam do siebie. Genowefa Kotkowska czytał dalej urodzona 4 sierpnia 1893 roku w Kalińcu, zmarła w Kalińcu 17 grudnia roku 1910. No, nie nażyła się pomyślał i odmówił wieczne odpoczywanie za tę nieznaną czystą duszę, która w wieku lat siedemnastu zeszła z tego świata. A potem szedł od grobu do grobu starając się odczytywać niezupełnie zatarte jeszcze napisy na obeliskach i krzyżach; szeptał, co tam sobie kto życzył w skromnym zapisie, i poświęcał nieznanym zmarłym chwilę zadumy. Słońce przypiekało. Chuda dziewczynka, która pasła tu krowy, zmęczona obserwowaniem księdza, przysiadła w cieniu za jakimś pomnikiem i dłubała wiklinowym prętem w trawie. Podszedł do niej, zagadnął czyje krowy i czy zawsze je tu pasie? Zawsze odpowiedziała. Tu mają najwięcej do żarcia. Więcej niż na łące? Więcej! odrzekła, przeciągnięciem wyrazu zaznaczając nieporównalne bogactwo cmentarnych traw. Ksiądz powiódł wzrokiem po zielonych grobach. A nie boisz się tutaj? Dziewczynka patrzyła na niego okrągłymi oczyma. Uśmiechnęła się z dorosłą wyrozumiałością. Czego? Przecież tu nikogo nie ma. Zawstydził się swego pytania. Dziewczynka nie zdejmowała z niego zdziwionego spojrzenia. To dobrze powiedział moje dziecko, że się nie boisz. W domu się boję odezwała się niespodzianie. W domu? Dlaczego? Bo w domu mogą przylać. Często cię biją? zaniepokoił się ksiądz. Mała pokręciła głową. Nie, nie często. Aby wieczorem. Co dnia? No! potwierdziło dziecko i sprostowało zaraz gwoli sprawiedliwości: w niedzielę nie. Widzisz ucieszył się ksiądz. W niedzielę nie. Bo w niedzielę tata idzie do gospody mała się zaśmiała. A jak wraca, to bije mamę. Ksiądz chciał coś rzec, ale po prawdzie nie było tu nic do powiedzenia. Nadstawił uszu szosą zbliżał się jakiś samochód. Ale to nie mógł być wóz geologów, warkot dobiegał od strony miasta. Sylwester miał nadjechać z Kalińca. Powinien nadjechać. Czekał na niego. Ale najpiękniej jest wtedy odezwała się dziewczynka kiedy dziadek wszystkich leje. Wtedy jest pięknie. Dlaczego pięknie? zezłościł się ksiądz. Pięknie! powtórzyła dziewczynka. Ale dlaczego? Bo tak! wzruszyła ramionami, nie pojmując co dla księdza jest w tym niejasne. Moje dziecko zaczął chrząkając z zakłopotania nie powinnaś nigdy przypatrywać się, gdy starsi załatwiają między sobą swoje sprawy. To nie jest dla dzieci. Zrozumiesz to, jak dorośniesz. Jak dorosnę zawołała dziewczynka uderzając się prętem po chudych nogach to też będę wszystkich lała. Zrobię sobie dzieci i będę je lała. Dzieci się nie robi sprostował ksiądz, drżąc przed nieuchronną repliką. Ale mała patrzyła na niego ze smutną powagą. Może myślała, że ksiądz nie wie, albo co gorsza że kłamie, a on nie czuł się na siłach, aby zaprzeczone stwierdzenie zastąpić innym, właściwym sformułowaniem. Znowu pomyślał o Sylwestrze. Nie nadjeżdżał. Godzina była odpowiednia, zwykle o tej porze udawał się do miasta, gdy wiózł na pocztę przesyłkę z ziemią dla instytutu. Ksiądz uśmiechnął się wyobraziwszy sobie wyraz jego twarzy, jak go tu zobaczy i dowie się, że chce, aby go zabrał do miasta. Nie zdążył chyba jeszcze tego zrobić? Bo gdzie? Na wzgórzu na pewno któryś z inżynierów dopilnował, aby urobek z pola Ziemby, tak jak szedł metr po metrze powędrował do warszawskiego laboratorium. Więc na wzgórzu nie mógł nic zrobić. Po drodze? Po drodze była wieś nie zatrzymałby się przed żadnym zabudowaniem. Zamierza pewnie zrobić to gdzieś w polu jadąc do miasta. Ale nie przeczuwa, że będzie miał pasażera ksiądz roześmiał się cicho. Ręka dziewczynki z wiklinowym prętem zawisła w powietrzu w geście bezgranicznego zdumienia. Już od owego dnia, kiedy zobaczył go na wozie Ziemby, gdy zwozili kminek, powziął pierwsze podejrzenie. To nie było jeszcze podejrzenie tak, to była nadzieja na nie. Potem jeszcze dwa czy trzy sygnały obserwował go, czuł się, jakby podchodził zwierzynę, dwa jelenie wyszły mu na strzał. Zrobię sobie dużo dzieci dziewczynka wróciła do swego marzenia. I będę wszystkie biła. W niedzielę też! dodała po namyśle. Znowu zawarczało coś na szosie, ale to był motocykl. Ksiądz zszedł nieco bliżej drogi; bał się, że nie zdąży wybiec z cmentarza, gdyby nadjeżdżającym samochodem okazała się Agatka. Sylwester mógłby go nie zauważyć, albo udawać, że go nie zauważył w tej sytuacji było to prawdopodobne. Przez długi czas chodził wzdłuż rozwalonego w wielu miejscach ogrodzenia cmentarza. Ale słońce przypiekało z tej strony nieznośnie, więc [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||