Index GrudziÄšâski Tadeusz BolesÄšâaw ĚťmiaÄšây Szczodry i biskup StanisÄšâaw Dzieje konfliktu Fleszarowa Muskat StanisĹawa Czterech mÄĹźczyzn na brzegu lasu (GRZESIUK STANIS_243AW BOSO, ALE ) Goszczurny StanisĹaw Mewy D19850060Lj Mortimer Carol Chcć tylko ciebie 2007 Managing Chronic Pain Workbook Frey Jana W slepym zaulku wolnosci Le Guin Ursula K. Ekumena T. 6 SśÂowo Las Znaczy śÂwiat Williams Roseanne Zly chlopak T073 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] posadzono chorych. Jeszcze większy nacisk położył na to po wyjściu ze szpitala. Podczas wizyt w parafiach, w czasie podróży apostolskich, zawsze pragnął spotykać się z chorymi, cierpiącymi, niepełnosprawnymi. W San Francisco wziął na ręce biednego chłopca chorego na AIDS. W leprozorium w Korei ucałował mężczyznę cierpiącego na tę straszliwą chorobę. W ten sposób Papież chciał przypominać ludziom cierpiącym, a także naszemu egoistycznemu światu, o wartości, jakiej nabiera w oczach Boga cierpienie przeżywane z Chrystusem. Pragnął przypomnieć, że cierpienie można zaakceptować, nie tracąc przy tym niczego ze swojej godności. Ojciec Zwięty znosił chorobę i fizyczny ból z wielką pogodą ducha, cierpliwością, co więcej - chciałbym to powiedzieć - z chrześcijańską mocą, a jednocześnie w dalszym ciągu wy- pełniał powierzoną mu misję. Największe wrażenie wywierało na mnie to, że nigdy nie 107 dawał odczuć innym swoich dolegliwości fizycznych. Ani nam, osobom, które żyły tuż obok niego, ani innym - wiernym, narodom, które odwiedzał. Jestem przekonany, że wiele osób wiedziało o tym bardzo mało, a może nie wiedziało nic. Nie przeszkadzało mu publiczne mówienie o swych dolegliwościach. Pamiętacie modlitwę Anioł Pański w lipcu 1992 roku? Wyznał wiernym zebranym na placu świętego Piotra, że tego samego wieczora ma się udać do polikliniki Gemelli, aby zrobić pewne badania. Niesamowite! Papież, nie podając szczegółów, informował, że ma poddać się operacji nowotworu jelita. Nie tylko nie ukrywał swych chorób, ale wręcz sobie z nich żartował. Tak było w przypadku polikliniki Gemelli, którą - po wielokrotnej hospitalizacji - zaczął określać mianem Watykanu numer 3 . Taki był Karol Wojtyła w swoim człowieczeństwie i duchowości. Takim pozostał, choć jego wizerunek coraz bardziej przypominał postać biednego chorego. Był taki nawet wtedy, gdy cierpienie zaczęło go dosłownie powalać. Nawet wtedy, gdy po latach wędrówek po drogach całego świata, zmuszony był poruszać się na wózku inwalidzkim. Nawet wtedy, gdy, po latach głoszenia Ewangelii wszystkim narodom, jego głos stawał się coraz słabszy, coraz bardziej udręczony. Aż w końcu nie był w stanie wymówić ani słowa, nawet przełknąć. Nawet wtedy, gdy ten, który swoim wzrokiem przeszywał i zdawał się skupiać całą swą uwagę wyłącznie na tobie, zaczął ukazywać twarz, która z każdym dniem stawała się bardziej kamienna, pozbawiona wyrazu... W ten sposób nawet się nie spostrzegłem, jak dotarłem do końca, prawie do końca. Trzeba przypomnieć, że choroba, ta straszliwa choroba zaczęła ujawniać się już dawno temu. Pier- wsze symptomy pojawiły się już w 1991 roku, postępującym drżeniem niektórych palców lewej ręki. Następnie w 1993, gdy Ojciec Zwięty poślizgnął się i zwichnął prawe ramię. Doktor Buzzonetti był przekonany, że upadek wiązał się z pewnym zaburzeniem równowagi, a zatem z syndromem neurologicznym natury ekstrapiramidalnej. Z chorobą Parkinsona. Muszę przyznać, że kiedy lekarz poinformował mnie o tym, zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji, ale właśnie dzięki uzyskanym informacjom starałem się skupić uwagę na najmniej dramatycznych aspektach choroby. Na tym, że uchwycenie choroby we wczesnym stadium nie pozwoli co prawda na jej cofnięcie, ale sprawi, że będzie ona postępowała bardzo powo- li, stopniowo. Nawet Ojciec Zwięty, gdy profesor Buzzonetti powiadomił go o tym, nie wyglądał na szczególnie przejętego. Poprosił o wyjaśnienie pewnych kwestii i zapewnił o swej gotowości do poddania się leczeniu, prosząc jednocześnie o pozwolenie na kontynuowanie swojej posługi. Może właśnie dlatego, że Papież jak dawniej zajmował się sprawami Kościoła, nie uznano, że konieczne jest natychmiastowe poinformowanie świata o jego chorobie. Jednak z upływem miesięcy i lat, choroba w sposób widoczny odciskała coraz bardziej wyrazne piętno na ciele Ojca Zwiętego, na jego fizycznych możliwościach, a więc na sposobie, w jaki realizował swą posługę pasterską, zwłaszcza podróże apostolskie. Pogodził się ze zwolnieniem rytmu, z ograniczeniem spotkań. Z biegiem czasu, może bardziej ze względu na skutki operacji biodra niż na samego Parkinsona, musiał być coraz częściej noszony, transportowany . To dokuczało mu najbardziej, co zdradzał odruchami zniecierpliwienia. Brak niezależności w poruszaniu się traktował bowiem jako przeszkodę w bezpośrednim kontakcie z ludzmi. W tym okresie na lamach różnych gazet krytykowano ostentacyjny sposób ukazywania jego cierpienia. Twierdzono, że lepiej byłoby, gdyby Papież, będąc w takim stanie, ograniczył swe publiczne wystąpienia i pozostawał w murach Watykanu. Prawdę mówiąc, te słowa zraniły dużo bardziej mnie i osoby z najbliższego otoczenia niż samego Ojca Zwiętego. On nie przywiązywał do nich wagi. W pewnym momencie, jak już wspomniałem, Papież zlecił przeanalizowanie kwestii abdykacji, po czym uznał, że wytrwa w swej misji tak długo, jak zechce tego Pan. Tymczasem przygotowywał się do wielkiego wydarzenia. Właściwie przygotowania te 108 czynił już od długiego czasu. Wystarczy przeczytać jego Testament. Zaczął go spisywać podczas rekolekcji wielkopostnych w marcu 1979 roku, kilka miesięcy po wyborze. I uaktualniał go, zawsze przy tej samej okazji, aż po rok 2000. Za każdym razem był to pewien rachunek sumienia, rodzaj rozliczenia z samym sobą. Przede wszystkim jednak było to potwierdzanie gotowości, by stanąć przed obliczem Pana i zwrócić mu życie, które otrzymał od Niego. Była to gotowość pogodna, jednoznaczna. Gotowość absolutna. Nigdy nie odczuwał lęku przed śmiercią. Nawet wtedy, gdy w oddali majaczyły już wrota, za którymi czekało go spotkanie z Bogiem. Prosił często, aby zaprowadzić go do kaplicy, gdzie przez długi czas pozostawał na rozmowie z Panem. Gdy obserwowało się go podczas modlitwy, stawały się jasne słowa świętego Pawła, który nauczał, jak trzeba znosić cierpienie, aby do-pełniąc braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Pod koniec stycznia 2005 roku Jan Paweł znów zaczął czuć się zle. Na modlitwie Anioł Pański, w ostatnią niedzielę miesiąca, mówił z wielkim trudem, zachrypniętym głosem. Wydawało się, że było to jedynie przeziębienie, ale w ciągu kilku kolejnych godzin stan się pogorszył. Lekarze wyjaśnili, że to ostre zapalenie krtani i tchawicy, czemu towarzyszyły momenty zaciskania się krtani. Wieczorem 1 lutego, podczas kolacji, Jan Paweł II nie był w stanie oddychać. Usiłowaliśmy mu pomóc, ale duszności nie mijały i niezbędna była hospitalizacja w Poliklinice Gemelli. Stan zdrowia bardzo szybko się poprawił. 9 lutego przypadał pierwszy dzień Wielkiego Postu. Odprawił Mszę świętą, pobłogosławił popiół, posypałem mu nim głowę. Miał to być czas skruchy i żalu, ale widząc, że czuje się coraz lepiej, odczuwałem w duchu wielką radość. Następnego dnia powrócił do domu. Niestety, wkrótce nastąpiło ponowne pogorszenie. Coraz większe problemy sprawiało Ojcu Zwiętemu oddychanie, zarówno w ciągu dnia, jak i nocą. Przykro było patrzeć przede wszystkim, jak wdychał powietrze. Oddech stawał się świszczący, wręcz chrapliwy. Tragiczny był wieczór 23 lutego. Papież przeżywał kolejny kryzys, który groził zaduszeniem. Na kolacji obecny był jego stary przyjaciel, kardynał Marian Jaworski, ar- cybiskup Lwowa obrządku łacińskiego. Tak się przeraził, że natychmiast chciał udzielić [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||