Index Clark Mary Higgins Noc jest mojÄ porÄ GR820. (Duo) Lewis Jennifer PrzeĹomowa noc 13.Wilson_Gayle_Pamietna_noc Baxter Mary Lynn NajwaĹźniejsza noc Diana Palmer WĹadca pustyni 46 Pan Samochodzik i Bractwa Rycerskie Sebastian Miernicki Jak stworzyć skuteczna stronę WWW Bernard F. Dick Forever Mame, The Life of Rosalind Russell (2006) Milburne Melanie Harlequin Medical 464 Ucieczka z miasta Jeffries Sabrina Taniec zmysśÂów Stare panny Swanlea 04 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Czyżby nagle miał dość dzwigania nas dwojga? - Nie - brzmiała krótka odpowiedz. Zatrzymał jednak konia. Muskularny gniadosz zatańczył nerwowo w miejscu, wyciągając coraz wyżej szyję. - Do licha! - Jim zaklął pod nosem i ściągnął wodze. Koń okręcił się wokół własnej osi, a potem rzucił galopem do przodu. Brandy chwyciła Jima w pasie, żeby utrzymać się w siodle. Koń najwyrazniej przed czymś uciekał. Albo przed kimś... Brandy zaczynała podejrzewać, że podąża za nimi ekipa ratunkowa albo... policja ścigająca koniokradów. Galopowali jakiś czas, wreszcie koń poślizgnął się i zahamował na skalistym podłożu. Usiłowała znów chwycić Jima w pasie, ale on szybko oderwał jej rękę. - Zeskakuj! - rozkazał i popchnął ją tak mocno, że zsunęła się z konia. 35 R S Odskoczyła na bok, obawiając się, że koń ją stratuje, uciekając wraz z jezdzcem ostrym galopem. Jim jednak nie odjechał. Zeskoczył ułamek sekundy po niej. Szeroko otwartymi oczami obserwowała, jak Jim jedną ręką przytrzymuje wodze ogarniętego paniką konia, drugą zaś zdejmuje siodło. Niedbale rzucił je wraz z czaprakiem na ziemię i zaczął szarpać się z uzdą. - Co się dzieje? - spytała zdumiona Brandy. - Burza piaskowa - rzekł lapidarnie Jim. A więc to nie był pościg. Brandy uważnie spojrzała na północ i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ciemna mgła na horyzoncie nie była odległym łańcuchem górskim, tylko gwałtownie nadchodzącą burzą piaskową. Strach ścisnął ją za gardło. Już kilka razy obserwowała niewiarygodną gwałtowność takich burz, za każdym jednak razem z bezpiecznego zacisza własnego domu. Dziś znalazła się w środku żywiołu, zagubiona i bezbronna. Spojrzała przerażona na wysokiego, barczystego mężczyznę, który nadal mocował się z wierzgającym koniem. - Chyba nie zamierzasz go uwolnić? - spytała, oddychając ciężko. W tym samym momencie sprzączka przy uzdzie puściła, koń wyzwolił głowę z wędzidła i bez wahania rzucił się galopem do ucieczki. - On urodził się na pustyni - skonstatował Jim. - Lepiej od nas wie, jak tu przetrwać. - Prędko chwycił siodło i filcowy czaprak. - Biegnij w stronę skał! - rozkazał. 36 R S Nim zdążyła go posłuchać, poczuła jego dłoń na ramieniu i lekkie szarpnięcie. Gdy dobiegli do skał, pociągnął ją w zaciszne zagłębienie. - Wciśnij czaprak tam, gdzie skały łączą się, tworząc literę V - poinstruował. Bez słowa wykonała polecenie; czuła konieczność pośpiechu. Jim zakładał, że skały wezmą na siebie uderzenie pędzącego wiatru. Gdy Brandy uszczelniała czaprakiem postrzępiony załom skalny, Jim rozkładał śpiwór na części, a potem otulił Brandy cieńszym kocem i pociągnął za sobą w dół. Gdy przycupnęli pod skałą, objął ją ramieniem, przytulił do swej mocnej klatki piersiowej i obydwoje przykrył brezentową częścią śpiwora. W cichej ciemności, jak w bezpiecznym kokonie, Brandy czuła ciepło bijące z umięśnionego ciała mężczyzny. W tym nagłym przytuleniu nie było nic intymnego; zdawała sobie sprawę, że tylko ochraniał ją przed nadchodzącą burzą. Burza nadeszła z nagłym, ogłuszającym łomotem. Wyjący wicher niczym trąba powietrzna usiłował ich wyssać z bezpiecznego schronienia. Brandy instynktownie zacisnęła dłonie wokół talii Jima. Drobny pył przenikał do środka, zatykając maleńkimi drobinkami nos i gardło. Uderzenia piasku zdawały się nadchodzić ze wszystkich kierunków, kłując ciało niczym tysiące igieł. Brandy czuła, że Jim osłania ją swym ciałem, bierze na siebie najcięższe ataki. Powietrze, którym oddychała, było tak gorące i duszne, że tylko ostatkiem woli powstrzymywała się przed zerwaniem z siebie bezpiecznego przykrycia. 37 R S - Nie... nie mogę oddychać - wymamrotała urywanym, słabym głosem z twarzą wtuloną w szyję Jima. Objął ją mocniej ramieniem. - Wytrzymaj jeszcze trochę, kochanie - wyszeptał. - Na pewno nam się uda. Tylko, proszę, wytrzymaj jeszcze trochę. Minuty wlokły się nieznośnie. Burza szalała, świszczące wycie wichru i łoskot tańczącego wokół piasku zdawały się nie mieć końca. To był koszmar... Gdy Jim próbował oderwać twarz Brandy od [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||