Index
Gordon Lucy Małżeństwo po włosku Karnawał w Wenecji (Harlequin Romans 1028)
Kursa Małgorzata J. Teściową oddam od zaraz
Arundhati Roy Bóg rzeczy małych
Iding Laura Miłość to za mało
G.P.Małachow Oczyszczanie organizmu i praw
Martyn_Leah_ _Ocalone_małżeństwo
Butler Nancy 75 Cudowna kuracja
Tim LaHaye & Jerry Jenkins Left Behind Series 9 Desecration
Anthology To Serve and Protect
Blake Ally Zamek w chmurach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hardox.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    straszliwą opowieścią, którą co rano powtarzała mu waga, oraz równaniem, które przylepił
    taśmą klejącą do ściany łazienki.
    JA + MAAPA = 166 KG
    Zastanawiał się, jak wielką część tej sumy stanowi teraz JA, a jak wielką MAAPA,
    właściwie jednak nie chciał tego wiedzieć. Pewnego dnia przyszedł mu do głowy pewien
    pomysł. Bez większego przekonania spróbował złapać małpę za nogi, kierowany wątłą
    nadzieją, że tusza spowolniła jej ruchy i będzie mógł ją złapać, a potem strącić z pleców. Nie
    wymacał jednak pod brodą nic oprócz własnego bladego ciała. Nigdzie nie było nóg małpy,
    choć Kenny nadal czuł jej straszliwy, przygniatający ciężar. Ogarnęło go niejasne zdziwienie.
    Poklepał się po szyi i piersi, a potem przyjrzał się sobie, zauważając mimochodem, że widzi
    własne stopy. Zadał sobie pytania, od jak dawna stały się widoczne. Pomyślał, że wyglądają
    zupełnie normalne, choć nogi, z których wyrastają, są przerazliwie chude.
    Jego umysł wrócił powoli do zagadnienia, które przed chwilą rozważał: co się stało z
    nogami małpy? Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, próbując rozwikłać ten problem.
    Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. W końcu wsunął odkryte przed chwilą na nowo
    stopy w pantofle i powlókł się do szafki, w której schował wszystkie lustra. Zamknął oczy,
    wsadził rękę do środka i znalazł duże, sięgające podłogi lustro, które wisiało kiedyś w jego
    sypialni. Było długie i szerokie. Kierując się wyłącznie dotykiem, Kenny wyjął je, przeniósł
    dwa metry dalej i oparł z wysiłkiem o ścianę. Potem wstrzymał oddech i otworzył oczy.
    Ujrzał w lustrze posiwiałego, chudego jak szkielet mężczyznę, który garbił się i wyglądał
    niezdrowo. Na jego plecach siedział uśmiechnięty stwór wielkości goryla. Bardzo opasłego
    goryla. Miał wydłużony, jasny, podobny do węża ogon i potężne, długie ramiona. Był biały
    jak czerw i całkowicie bezwłosy. Nie miał nóg. Był... przytwierdzony do Kenny ego, wyrastał
    wprost z jego pleców. Połowę jego twarzy zajmował straszliwy uśmiech. W gruncie rzeczy,
    stwór bardzo przypominał otyłego właściciela zakładu oferującego małpią kurację. Dlaczego
    Kenny dotąd tego nie zauważył? To było oczywiste.
    Kenny Dorchester odwrócił się od lustra, ugotował małpie sutą kolację i położył się spać.
    Nocą przyśnił mu się początek tego wszystkiego  spotkanie z Kościotrupem Moroneyem
    w Połciu. W jego koszmarze na plecach Moroneya siedział wielki, złowrogi, biały stwór,
    który pochłaniał kolejne porcje żeberek, ale Kenny uprzejmie udawał, że go nie widzi. Obaj z
    Kościotrupem pogrążyli się w ożywionej rozmowie. Nagle istocie zabrakło żeberek, złapała
    więc Kościotrupa za rękę i zaczęła obgryzać mu dłoń. Kości chrupały wesoło, a Moroney nie
    przestawał mówić. Gdy monstrum pochłonęło kończynę aż do łokcia, Kenny obudził się z
    krzykiem. Pokrywał go zimny pot, a do tego zlał się w łóżko.
    Podniósł się z wielkim wysiłkiem i powlókł do toalety, gdzie wymiotował sucho przez
    dziesięć minut. Małpa, zła, że ją obudził, od czasu do czasu wymierzała mu niedbały cios.
    Nagle w oczach Kenny ego Dorchestera pojawił się ledwie widoczny blask.
     Kościotrup  wyszeptał mężczyzna. Wrócił pośpiesznie do sypialni na łokciach i
    kolanach, podniósł się i włożył ubranie. Była trzecia nad ranem, ale wiedział, że nie ma czasu
    do stracenia. Znalazł adres w książce telefonicznej i wezwał taksówkę.
    Kościotrup Moroney mieszkał w wysokim, nowoczesnym wieżowcu zbudowanym nad
    rzeką. Srebrne, lustrzane ściany gmachu lśniły jasno w blasku księżyca. Kenny wszedł
    chwiejnym krokiem do środka. Portier na szczęście spał na stanowisku. Kenny przeszedł
    obok niego na palcach, dotarł do wind i wjechał na ósme piętro. Małpa na jego plecach
    zaczęła się poruszać, wyraznie zaniepokojona i podenerwowana.
    Kenny drżącym palcem nacisnął okrągły, czarny przycisk dzwonka wprawiony w drzwi
    mieszkania Moroneya tuż pod wizjerem. Rozległ się głośny, melodyjny dzwięk, mącący
    poranną ciszę. Kenny oparł się o dzwonek. Dzwięki nie cichły. W końcu usłyszał kroki, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.