Index
Butler, Octavia Xenogenesis 1 Dawn
George R.R. Martin Małpia kuracja
368. Harlequin Romance Dale Ruth Jean Apartament dla nowośźeśÂ„ców
Lauren Dane Taking Chase (Samhain)
Baxter Mary Lynn Mezalians
Max Weber_The Sociology of Religion
Bodil_Malmsten_ _Moje_pierwsze_zycie
Zima lwów Jan Costin Wagner
Zelazny Roger Amber 08 Znak Chaosu
Cien doskonaly 00 Brent Weeks
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arsenalpage.keep.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    znak, że przyjmuje jej cios.
    - To pani wyzwala we mnie tÄ™ wymowÄ™. Wszyscy, któ­
    rzy mnie znają, twierdzą, iż jestem bardzo małomówny.
    - Co za szczęście, że tylko ja poznaÅ‚am tÄ™ drugÄ… stro­
    nę pańskiej natury.
    Spoważniał nagle.
    - Czy rzeczywiÅ›cie tak bardzo pani tego nienawidzi? Do­
    prawdy, wolałaby pani spędzać czas z nadętymi sługami?
    - Jestem do tego przyzwyczajona.
    Znów zatopił w jej twarzy badawczy wzrok, lecz
    tym razem Miranda z zaskoczeniem stwierdziła, że nie
    jest już tak zirytowana. Kiedy przemówił, głos miał
    miękki i pełen zadumy.
    - Wydaje mi się, że nie jest pani przyzwyczajona do
    żadnego towarzystwa. Może nawet pani to woli. Uwa­
    żam jednak, że samotność wysysa duszę z człowieka.
    To dlatego najbardziej nawet zatwardziali przestępcy
    drżą na myśl o zamknięciu w samotności.
    - Ja nie drżę. Wolę być sama.
    - Nie - odparował z lekką irytacją. - To Palfry'owie
    zadecydowali, że będzie pani sama, a pani tylko się do
    tego przyzwyczaiÅ‚a. ProszÄ™ zauważyć, że nie powie­
    działem:  wykorzystała to jak najlepiej", gdyż pani
    z pewnością pierwsza przyzna, że to nieprawda.
    Zadarła wysoko podbródek.
    - Myli się pan. Mam bardzo bogate życie wewnętrzne.
    - Bzdura! - wykrzyknÄ…Å‚, teraz rzeczywiÅ›cie rozgnie­
    wany. - Nawet jeśli to prawda, pani życie zewnętrzne
    67
    jest rozpaczliwe. Jestem wściekły, gdy słyszę, jak pani
    kuzynki rozprawiają o swej działalności dobroczynnej,
    nawiedzaniu chorych, pracach w koÅ›ciele. SÄ… tak dum­
    ne z tego, co robią poza domem, a nie widzą, że pod
    samym nosem majÄ…...
    - Co mają? - zapytała surowo. - Pole do krzewienia
    dobroczynności? Proszę przyjąć do wiadomości, panie
    Pearce, że nie potrzebuję niczyjej dobroczynności*
    Wszystkie moje wydatki spłacane są przez mojego
    prawnika w Truro. Dla pana informacji, otrzymałam
    dość przyzwoitÄ… schedÄ™ po rodzicach i piÄ™knÄ… posiad­
    łość na wybrzeżu Kornwalii.
    Poderwał się z miejsca i syknął:
    - Więc dlaczego, u diabła, jest pani tutaj, zamiast we
    wÅ‚asnym domu? Przecież stać paniÄ… na wynajÄ™cie do opie­
    ki kogoś przyjemniejszego od Alice. - Usiadł z powrotem
    i dodaÅ‚ już Å‚agodniej: - Z pewnoÅ›ciÄ… pomoc obcych byÅ‚a­
    by pani milsza niż obojętność własnych krewnych.
    MiaÅ‚a na to pytanie gotowÄ… odpowiedz, ale nie za­
    mierzała mu jej udzielić.
    Nigdy nie wróci do Nasrannah. W jej umyÅ›le moż­
    liwość taka po prostu przestaÅ‚a istnieć, jak gdyby roz­
    Å‚ożyste, stare domostwo nagle siÄ™ zawaliÅ‚o i zostaÅ‚o po­
    chłonięte przez wzburzone fale.
    I tylko czasem, nocÄ…, tuż przed zaÅ›niÄ™ciem, wydawa­
    ło jej się, że znów słyszy znany szum fal rozbijających
    się o skały i głosy mew, krążących nad wracającymi do
    wioski Å‚odziami rybackimi. W takie noce dÅ‚ugo pÅ‚aka­
    Å‚a, zalewajÄ…c siÄ™ gorÄ…cymi, gorzkimi Å‚zami.
    Jakiż on był okrutny, przypominając jej... że dom
    wciąż na niÄ… czeka, samotny, zamieszkaÅ‚y przez loka­
    torów, którzy nie dbali o niego tak, jak jej rodzice, nie
    68
    znosili na pokoje całego ogrodu w naręczach kwiatów,
    nie napełniali go muzyką i śmiechem, i miłością... póki
    aura harmonii nie wypeÅ‚niÅ‚a wysokich, sÅ‚onecznych ko­
    rytarzy mżącą mgiełką.
    Na cóż jednak zdałoby się wracać do tego domu, gdy
    istnienia, które nadawały mu znaczenie i sens, zostały
    zmiecione z powierzchni ziemi?
    Pan Pearce nie odezwaÅ‚ siÄ™ ani sÅ‚owem, ale siedziaÅ‚ lek­
    ko pochylony w przód, mnąc w dłoni brokat kamizelki.
    Wreszcie szepnÄ…Å‚ Å‚agodnie:
    - Wspomnienia mogą być prawdziwym piekłem.
    Kiedy wyciągnął rękę i wcisnął jej w dłoń złożoną
    chusteczkÄ™, spojrzaÅ‚a na niego ze zdziwieniem... dopie­
    ro po chwili zorientowaÅ‚a siÄ™, że szlocha. Zacisnęła pal­
    ce na tkaninie i próbowaÅ‚a podnieść jÄ… do oczu, caÅ‚ko­
    wicie koncentrując się na tym geście.
    Mlasnął z cicha językiem, wstał z krzesła i usiadł
    obok niej na Å‚awce.
    - Proszę mi pozwolić... - delikatnie osuszył jej oczy. -
    Sądzę, że siła pani uchwytu jest większa niż zasięg.
    Miranda zachichotała mimowolnie. Od lat już nie
    słyszała własnego śmiechu.
    Pan Pearce nie skomentowaÅ‚ tego maÅ‚ego zwyciÄ™­
    stwa, choć była pewna, że go nie przeoczył. Powrócił
    na swoje siedzisko, oparÅ‚ Å‚okcie na stole i wskazaÅ‚ pal­
    cem na karty.
    - Czy chce pani sobie dobrać? Nie?
    - Nie mogę! - krzyknęła. - Nie wiem, co za diabeł
    w pana wszedÅ‚, że uczyniÅ‚ pan sobie ze mnie obiekt mi­
    łosierdzia, ale ja ani o to nie prosiłam, ani mi się to nie
    podoba.
    Zachowywał się tak, jakby nie słyszał jej słów, Po-
    69
    chylił się tylko i zajrzał w karty na stojaku. Zmarszczył
    brwi, mruczÄ…c:
    - Dwie czwórki, dwie ósemki, siódemka, dziewiątka
    i dama. Hmmm... pozbądzmy się może pani, co?
    I dalej w tym tonie: wybieraÅ‚ za niÄ…, odrzucaÅ‚ i do­
    bierał. Miranda zmuszała się do odwracania wzroku,
    próbując stłumić w sobie świadomość jego męskiego
    wdzięku i siły, jaką emanował pomimo błahego zajęcia,
    któremu się oddawał.
    - No cóż, wygraÅ‚a pani już dwa razy - stwierdziÅ‚, no­
    tując wynik w oprawnym w złotą skórę notesie.
    - To farsa - burknęła. - Może pan oglÄ…dać moje kar­
    ty, więc daje mi pan takie, żebym mogła wygrać. A ja
    nie lubię, kiedy pozwala mi się wygrywać.
    - Więc proszę rozgrywać sama swoje karty, panno
    Runyon - odparł ostro. - Albo znów zacznę narzekać
    na kobiety i powiem, jakie to okropne, że potrzebują
    pomocy, by pokonać mężczyznę w czymkolwiek.
    Zanim zdążyła odpowiedzieć, na ścieżce wiodącej do
    jeziora pojawiła się pani Southey.
    Czy to możliwe, że już minęła godzina, zdumiała się
    Miranda. Może to ta kobieta się nad nią zlitowała... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.