Index
Morey Trish Œwiatowe Życie Extra 324 Œlub księżniczki
Życie i praca w Wielkiej Brytanii
Brad Thor Pierwsze przykazanie
Jenny Carroll (Meg Cabot) 1 800 JeśÂ›li W
Ransom S.C BśÂ‚ć™kitna miśÂ‚ośÂ›ć‡ 02 BśÂ‚ć™kitna magia
Anderson Joan Wester Anielskie drogi
White Ellen G. Nauki Z Góry BśÂ‚ogosśÂ‚awienia
Depresja_ _Janusz_Krzyćąć˝owski
The First Civilization
Crews Caitlin Na Paryskich Salonach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hardox.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    głowy. Czerwonozłoty jak miedz.
    Pewnego razu, gdy byłam jeszcze tak małym szkra-
    bem, że ledwo utrzymywałam równowagę, stanęłam
    na taborecie przed lustrem. Rozplotłam warkocze
    i włosy układały mi się w fale, jak księżniczce.
     Ale jestem piękna  westchnęłam.
     Nie można tak mówić  pouczyła mnie mama.
    Wiedziała to od babci i od całej wsi. Nie wolno by-
    ło uważać się za piękną. Na szczęście sądzono wtedy
    powszechnie, że rudy kolor włosów jest brzydki. Ru-
    dzielcy byli równie niemile widziani jak kalecy.
    A pózniej rude włosy nagle stały się modne. Kiedy
    miałam dwadzieścia, trzydzieści lat, wszyscy moi zna-
    jomi farbowali włosy henną. Z zielonkawego prosz-
    125
    ku gotowali ohydną papkę i jeszcze gorącą okładali
    swoje głowy.
    Jak to się zmienia!
    Rudowłosi mają ponoć żywy temperament. Moż-
    na to i tak nazwać  łatwo mnie rozdrażnić i bywam
    nieprzewidywalna. Porywcza.
    Byłam porywczym dzieckiem, porywczą panną,
    a teraz jestem porywczą starszą panią.
    Jestem bardziej choleryczna niż kiedykolwiek
    wcześniej, mimo że moje włosy straciły miedziany
    kolor. Są rude tylko dlatego, że je farbuję.
    Z daleka wyglądam mniej więcej tak jak za czasów
    młodości, ale przy bliższych oględzinach jest inaczej.
    To mnie martwi.
    Nie dlatego, że z bliska wyglądam o wiele starzej,
    ale dlatego, że z daleka wydaję się oszukańczo młoda,
    że emituję podwójne przesłanie.
    Ponad sześćdziesiąt lat domagałam się, by akcepto-
    wano mnie taką, jaka jestem, a teraz składam fałszywą
    deklarację zawartości. To mało chwalebne.
    Każdy, komu zdarzyło się pomylić cukier z solą,
    wie, jak gorzkie bywa rozczarowanie.
    Kiedyś Asa dostała słoną pralinkę. To było w świetli-
    cy w Lyransgarden, przy okazji owego rozbierania
    choinki, kiedy wygrałam na tomboli książkę Rabin-
    dranatha Tagorego.
    Słona pralinka była czymś w rodzaju practical joke.
    Asa zawsze się wszystkim dzieliła, ale gdy dostała za-
    126
    pakowaną w kolorową bibułkę czekoladkę, nie mogła
    oprzeć się pokusie, żeby zjeść ją samej, co ja uczyniła-
    bym bez wahania.
    Widziałam, jak nadgryza pralinkę i jak wykrzywia
    się jej buzia, jak cała twarz nabiera czerwonego koloru
    tradycyjnej farby Fału, jak zaczynają tryskać łzy. Trys-
    kały strumieniami niczym z fontanny.
    Płakała całą drogę do domu i kilka tygodni była
    smutna. Gdyby to wydarzyło się dzisiaj, przepisano
    by jej prozac i to byłoby zupełnie normalne. Aż tak
    smutne nie powinno być przecież żadne dziecko, a już
    na pewno nie Asa, moja młodsza siostra.
    (URODZONA W 1944 ROKU, JAK PIPPI LANGSTRUMP:
    OVIKSF]ALL  GRY OVIKSFjALL, LIVSTYCKE  HALKA,
    STRUMPBAND  PODWIZKA, KORVIGA STRUMPOR 
    OPADAJCE POCCZOCHY)
    ZIMOWE NIEBO
    Kiedy chodziłam do trzeciej klasy, szkoła została prze-
    niesiona do budynku odległego od naszej wsi o dzie-
    sięć kilometrów. Umieszczono ją tymczasowo w za-
    grodzie, w której hodowano świnie. Pewnego dnia
    w czasie przerwy między lekcjami przyjechał wete-
    rynarz i zabił wieprza. Wieprz darł się przerażającym
    przedśmiertnym kwiczeniem jak zarzynana świnia.
    Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam cenę kotletów
    schabowych, które mama tak pieczołowicie smażyła
    co drugą sobotę.
    Na tym podwórku biłam się kiedyś z moją naj-
    lepszą przyjaciółką. Nieomalże powyrywała mi war-
    kocze, ale ja nie pozostałam jej dłużna, w ruch po-
    szły pięści i paznokcie. Siły były równo rozłożone,
    ale to ja dostałam reprymendę od kierownika szkoły,
    który w końcu nas rozdzielił. To jedyna bójka, w ja-
    ką kiedykolwiek byłam zamieszana; nie pamiętam,
    o co nam poszło, ale wiem, że biłyśmy się na śmierć
    i życie.
    Do tej prowizorycznej szkoły nie dowoził nas żaden
    szkolny autobus, musieliśmy czekać na zwykły auto-
    bus podmiejski. Kierowca zawsze groził, że powyrzu-
    130
    ca łobuzujących chłopców, ale z tego, co pamiętam,
    nigdy nikogo nie wyrzucił.
    Tuż obok przystanku stała wielka stodoła, ogromna
    i bliska ruiny budowla z poszarzałych bali. Ta okropna
    stodoła, ten szary magazyn wstydu. Gdyby nie ona,
    nigdy nie wydarzyłoby się to, co wydarzyło się kie-
    dyś na przystanku.
    Pamiętam budynek, bale z zadrami i wiązania
    w narożach, ale które dziecko powiedziało to, co zo-
    stało powiedziane, tego sobie nie przypominam.
    Nie pamiętam, czy powiedziały mi to wszystkie
    dzieci, czy tylko jedno z nich, a pozostałe skwapliwie
    przytaknęły.
    Wszyscy na jednego, właśnie tak, wszyscy prze-
    ciwko jednemu, a tym jednym byłam ja.
    Nie jestem pewna, czy stojące tam wtedy dzieci na-
    prawdę rozumiały, o co chodzi. Mówiły o moim ojcu
    i komunizmie, o tym, że tato nie jest stąd, że nie ma
    tu dla nas miejsca. Wypowiedziały przy stodole wojnę
    i mierzyły do celu, którym tym razem byłam ja.
    Aż do dzisiaj nigdy nikomu o tym nie wspomnia-
    łam. To była zbyt wielka tajemnica, zbyt wstydliwa
    i zbyt bolesna.
    Wypowiedzianymi za stodołą słowami nie można
    się było podzielić. Całym swym ciężarem godziły oso-
    biście i prosto w serce, w ten niemy mięsień.
    A pózniej przyjechał autobus i zabrał nas wszyst-
    kich z przystanku.
    131
    Nikogo nie wyrzucono, chociaż wszyscy bili się
    o miejsca. Asa i ja wysiadłyśmy przy spółdzielni spo-
    żywców i brnąc w głębokim śniegu, poszłyśmy jak
    zwykle na skróty przez pole i jak zwykle ziarnisty
    śnieg wsypywał się nam do butów W oknie paliło się
    światło, ponieważ mama jak zwykle czekała na nas
    w kuchni, na stole stało gorące kakao, z komina unosił
    się dym, Droga Mleczna lśniła migotliwym blaskiem,
    a zimowe niebo było przerazliwie granatowe.
    UKOCHANY PRZEZ BOGW
    NIE UMIERA
    Kiedy byłam dzieckiem, często zdarzały się okropne
    wypadki kolejowe.
    Maszyniści prowadzący lokomotywy zapominali
    o tym, że z przeciwnej strony może nadjechać pociąg,
    czasami więc dochodziło do kolizji.
    Kiedyś takiemu wypadkowi uległ szynobus wio-
    zący uczniów do szkoły.
    W katastrofie zginęło dziesięcioro dzieci.
    Dziesięcioro dzieci w moim wieku. Na zdjęciach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.