Index 046. Alexander Meg Dziecko miĹoĹci TT Jenny Lykins Distant Dreams Han_Jenny_ _Lato_#2 Carroll_Jonathan_ _Vincent_Ettrich_TOM_02_ _Szklana_zupa Abagnale Frank ZĹap mnie, jeĹli potrafisz Cabot Meg Papla 02 Papla wielkim mieĹcie Cabot Meg PamiÄtnik KsiÄĹźniczki 06 KsiÄĹźniczka uczy siÄ rzÄ dziÄ Rain J.R 01 Luna Lois McMaster Bujold 14 Diplomatic Immunity 17 Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Testament Rycerza JćÂdrzeja |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Blanc próbował zwolnić kogoś tak interesującego - nie mówiąc już o talencie - jak ja? Ponieważ odkrył moją najskrytszą tajemnicę, której nie znał nikt... Nie, nie tę. Nie tę, że nadal mam zdolności parapsychiczne. Inną tajemnicę. A oto, co zaszło. Kiedy Scott, Dave i Ruth rozeszli się, powędrowałam do klasy, gdzie miałam odbyć lekcję z profesorem Le Blanc. Profesor już tam był. Z maleńkiej klasy dochodziły czyste, słodkie dzwięki. Klasy są w zasadzie dzwiękoszczelne i tak jest rzeczywiście. .. ale tylko jeśli przebywa się w którejś z sal. Na korytarzu słychać wszystko. A tym razem słychać było wspaniałą, przejmującą muzykę Bacha. Flecista grał w sposób tak elegancki, tak pewny, tak... no cóż, pełen uczucia, że prawie się popłakałam. Byłam oczarowana, stałam pod drzwiami i nawet do głowy mi nie przyszło zapukać, że już jestem. Nie chciałam, żeby skończyła się ta cudowna muzyka. Skończyła się jednak. Zaraz potem otworzyły się drzwi i pojawił się profesor Le Blanc, mówiąc: - Masz dar. Niezwykły dar. Zbrodnią byłoby go nie wykorzystać. - Tak, panie profesorze - odparł znudzony głos, który wydał mi się dziwnie znajomy. Spojrzałam, zaszokowana, że tak piękną muzykę wyczarował na flecie uczeń, a nie mistrz. Szczęka mi opadła. - Cześć, lesba - powiedział Shane. - Zamknij stodołę, muchy wlatują. - Ach - powiedział profesor Le Blanc, zauważywszy moją obecność. - Wy się znacie? Och, tak, oczywiście, Jessico, jesteś jego wychowawczynią, zapomniałem. Możesz mi zatem wyświadczyć ogromną przysługę. Nie odrywałam oczu od Shane'a. Nie mogłam się otrząsnąć. Ta muzyka? Ta piękna muzyka była dziełem Shane'a? - Postaraj się - powiedział profesor Le Blanc, kładąc dłonie na pulchnych ramionach Shane'a - aby ten młody człowiek zrozumiał, jak rzadki talent posiada. Twierdzi, że matka zmusiła go do przyjazdu na obóz Wawasee. On sam wolałby obóz bejsbolowy. - Futbolowy - sprostował Shane z goryczą. - Nie chcę grać na flecie. Dziewczyny grają na flecie. Mówiąc to, patrzył na mnie wyzywająco, jakby spodziewał się, że zechcę zaprzeczyć. Nie odezwałam się. Nie mogłam. Nadał byłam w mocy uroku. Myślałam tylko: Shane? Shane gra na flecie?. Powiedział, co prawda, że gra na flecie ręcznym , ale wzięłam to za głupi żart. Nie mogłam uwierzyć. Shane grał tak cudownie na instrumencie, który ja również wybrałam? Shane? Mój Shane? Profesor Le Blanc kiwał smętnie głową. - Nie bądz śmieszny - zwrócił się do Shane'a. - Większość wielkich flecistów na świecie to mężczyzni. Z twoim talentem, młody człowieku, pewnego dnia możesz znalezć się wśród nich. - Nie, jeśli przyjmą mnie do Niedzwiedzi - zauważył Shane. - No tak - odparł profesor Le Blanc, lekko zaszokowany. - Ee, wtedy może nie... - Czy to już koniec lekcji? - zapytał Shane, wykręcając szyję, żeby spojrzeć profesorowi w twarz. - Eee - mruknął profesor. - Tak, rzeczywiście, koniec. - Dobrze - powiedział Shane, wkładając futerał z fletem pod pachę. - No to spadam stąd. Po tych słowach wymaszerował z pokoju. Razem z profesorem Le Blanc spoglądaliśmy za nim przez dłuższą chwilę. Potem nauczyciel jakby się ocknął i otwierając drzwi do klasy, powiedział z wymuszoną wesołością: - No, dobrze, zobaczmy, Jessico, co ty potrafisz. Zagraj coś dla mnie. - Podszedł do pianina stojącego w kącie pokoiku o rozmiarach małej garderoby, usiadł na stołku i wyjął palmtopa. - Zwykłem oceniać poziom umiejętności moich uczniów, zanim zabieram się do lekcji. Otworzyłam futerał i zaczęłam składać instrument, ale myślami błądziłam gdzie indziej. Przeżywałam to, co się wcześniej zdarzyło. Nie mieściło mi się w głowie, że Shane potrafił tak grać. Nie mogłam uwierzyć. Dzieciak grał pięknie, poruszająco, jakby dawał się porwać melodii, a każdy dzwięk wydawał się anielsko - niemal boleśnie - czysty. Ten sam Shane, który podczas lunchu władował sobie całego hamburgera do ust - byłam świadkiem - bułkę i wszystko, a potem połknął, praktycznie w całości, tylko dlatego, że założył się z Arturem. Ten sam Shane. Ten Shane potrafił grać jak anioł. I wcale mu na tym nie zależało. Wolałby jechać na obóz piłkarski. Kłamał. Zależało mu. Nikt nie mógłby tak grać, gdyby mu nie zależało. Nikt. Przyłożyłam flet do ust i zaczęłam grać. Nic specjalnego. Green Day. Time of Our Lives. Trochę dodałam od siebie, bo to dość prosta piosenka. Ale myślałam tylko o Shanie. Musiał mieć niezgłębione pokłady uczuć, żeby wznieść się do takiego poziomu. A on chciał grać w futbol. W którymś momencie mojego recitalu profesor Le Blanc podniósł głowę znad palmtopa i zaczął mi się przyglądać. Kiedy skończyłam, powiedział: - Zagraj, proszę, coś innego. Sięgnęłam po swój rezerwowy utwór. Fascynująca melodia. Wszystkim się podoba. W każdym razie podobała się mojemu tacie, kiedy ćwiczyłam w domu. Zwykle grałam to dwa razy szybciej, żeby mieć z głowy. Teraz też tak zrobiłam. Dlaczego dziecko, obdarzone takim talentem muzycznym, zachowywało się tak koszmarnie, zastanawiałam się. Ten chłopak, który przed chwilą wydobył z fletu nieziemsko piękną muzykę, dziś rano powiedział Lionelowi, że zamoczył jego szczo- teczkę do zębów w ubikacji - wtedy, oczywiście, kiedy Lionel już ją włożył do ust. Jak to możliwe? Nie mogłam pojąć. Profesor Le Blanc przerzucał papiery w teczce. - Proszę - powiedział. - Teraz to. - Położył książkę z nutami na stojaku przy moim krześle. Brahms. I Symfonia. O co mu chodziło, żebym zasnęła? To była zniewaga. Rany, grałam to w pierwszej klasie. Przesunęłam palcami po otworach fletu. Mój flet, rzecz jasna, ma otwory jak trzeba. To zabytkowy instrument, odziedziczony po jakimś tajemniczym członku klanu Mastrianich, który wszedł w jego posiadanie w podejrzanych okolicznościach. No, dobra, to pewnie nie byle jaki flet. Jednego nie mogłam pojąć. Dlaczego Bóg - wcale nie twierdzę, że jestem taka przekonana o jego istnieniu, ale dla potrzeb dyskusji przyjmijmy, że istnieje - obdarzył takiego chłopaka jak Shane talentem tej miary? Poważnie. Dlaczego Shane posiadł tak niewiarygodny dar w dziedzinie muzyki, podczas gdy byłby o niebo szczęśliwszy, biegając po boisku i kopiąc piłkę? Powiadam wam, jeśli to nie jest dowód na istnienie Boga i jego czyjej kiepskie poczucie humoru, to już sama nie wiem. - Dość. - Profesor Le Blanc zabrał Brahmsa i zastąpił go innym nutami. Beethoven. III Symfonia. Nie wiem, jak długo siedziałam, gapiąc się na nią. Może całą minutę, zanim wreszcie zdołałam wydusić: - Ee, panie profesorze. Nie znam tego utworu. Profesor Le Blanc, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, siedział na stołku obok pianina. Odłożył palmtop i przyglądał mi się bardzo uważnie. Fakt, że istotnie był dość przystojny, wcale nie czynił tej sytuacji znośniejszą. Przypominał trochę jastrzębia, który zatacza coraz ciaśniejsze kręgi nad polem kukurydzy, każąc się zastanawiać, co takiego upatrzyło [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||