Index
Harry Harrison Stars And Stripes 02 Stars And Stripes In Peril v3.0 (lit)
Anne McCaffrey Ship 02 Partner Ship
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Smith Ready Jeri [Aspect of Crow 02] Voice of Crow
Heather Rainier [Divine Creek Ranch 02 Her Gentle Giant 01] No Regrets (pdf)
Celmer, Michelle Black Gold Billionaires 02 Eiskalte Geschafte, heisses Verlangen
Arthur C Clarke & Stephen Baxter [Time Odyssey 02] Sunstorm (v4.0) (pdf)
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
Aubrey Ross [Enslaved Hearts 02] Pleasures [EC Aeon] (pdf)
Eileen Wilks [Tall, Dark & Eligible 02] Luke's Promise (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stardollblog.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Jorku, nawet te jej ukochane foki, dla podnoszenia których gotowa była narażać
    własny kręgosłup, prawdopodobnie widzą w niej tylko przynoszone im ryby. Czy co
    tam jedzą foki z zoo w Central Parku. - Posłuchaj - dodaję. - Wiem, że w tej chwili
    przechodzisz strasznie trudne chwile i na pewno ci się wydaje, że każdy, kogo
    spotykasz, czegoś od ciebie chce. Ale przysięgam, że nie dlatego ci to mówię.
    Ubrania typu vintage, to moje całe życie. Widzisz, co mam na sobie, prawda? -
    Wskazuję sukienkę, którą dziś włożyłam. - To bardzo rzadka sukienka typu kimono, z
    szerokimi rękawami, z kolekcji z 1960 roku sygnowanej przez Alfreda Shaheena,
    którego lepiej znano z jego autentycznych fasonów z mórz południowych, czyli
    hawajskich koszul, ale który zajmował się też robieniem szalenie ciekawych ręcznie
    barwionych azjatyckich nadruków na tkaninach. Ta sukienka to znakomity przykład
    jego prac, widzisz ten szeroki pas przypominający obi? Dla mnie to korzystny fason,
    bo mam figurę trochę w kształcie gruszki, no wiesz, więc lubię podkreślać linię talii,
    ale biodra już mniej. W każdym razie ta sukienka była w dość kiepskim stanie, kiedy
    ją znalazłam na dnie kosza z rzeczami za dolara w sklepie, w którym kiedyś pracowa-
    łam w Ann Arbor. Miała naprawdę obrzydliwą plamę, chyba po galaretce
    winogronowej, i sięgała do ziemi, bo to chyba miała być podomka. I w biuście była
    dla mnie o wiele za szeroka. Ale ja j a p o prostu wrzuciłam do garnka z wrzątkiem i
    porządnie wymoczyłam, a potem wysuszyłam, skróciłam do kolan, obrębiłam,
    przeszyłam zaszewki na biuście i proszę bardzo.
    Okręcam się lekko na pięcie, tak jak mnie nauczyła Tiffany.
    - A teraz mam sukienkę, którą widzisz. Ale chcę ci w zasadzie powiedzieć,
    że... - Podchodzę krokiem modelki do miejsca, gdzie stoi, gapiąc się na mnie. - %7łe
    wiem, jak zająć się tym, co ktoś chciał wyrzucić do śmietnika, i zmienić to w skarb. A
    jeśli będziesz chciała, to zrobię coś takiego dla ciebie. Bo co by mogło twoją przyszłą
    teściową bardziej zaszokować niż widok, jak idziesz nawą kościoła w sukni, którą ci
    wmusiła, a wyglądasz w niej o wiele, wiele lepiej niż ona kiedykolwiek w życiu
    wyglądała?
    Jill kręci głową.
    - Ty nie rozumiesz - mówi.
    - Doprawdy?
    - To... To coś co mam jej zdaniem włożyć... To ohyda.
    - To też była ohyda. - Wskazuję na sukienkę Alfreda Shaheena. - Galaretka
    winogronowa. Długość do ziemi. Cycki jak u armaty.
    - Nie. To jest coś gorszego. O wiele gorszego. Ona ma takie... - Jill chyba
    brakuje słów. Więc rękoma pokazuje, o co jej chodzi. - Taką spódnicę na obręczach...
    A poza tym są jeszcze te... szmaty. One z niej zwisają. I są w kratę.
    - Pewnie tartan klanu MacDowellów - domyślam się. - No tak, to oczywiste.
    - I ona ma chyba z milion lat - mówi Jill. - I śmierdzi. I nie pasuje.
    - Za duża czy za mała? - pytam.
    - Za mała. O wiele za mała. Nikt jej w żaden sposób na mnie nie dopasuje. Już
    zdecydowałam. - Odrzuca głowę w tył, a jej błękitne oczy lśnią. - Nie włożę jej. Bo
    ona już i tak mnie nienawidzi. Co gorszego może mnie czekać?
    - To prawda - przytakuję. - Masz coś innego na widoku?
    Patrzy na mnie, nic nie rozumiejąc.
    - Jak to?
    - Chodzi mi o to, czy wypatrzyłaś jakąś inną ślubną suknię? Kupiłaś może?
    Kręci głową.
    - No nie. Kiedy niby miałam to zrobić? Między jedną a drugą wizytą u
    mianikiurzystki? Nie, oczywiście, że nie. Zresztą, co ja o tym wszystkim wiem? To
    znaczy John cały czas mi powtarza, żeby iść do Very Wang czy coś, ale za każdym
    razem, kiedy w ogóle myślę, żeby pójść w jedno z tych miejsc, no wiesz, do tych
    projektantów, zaczyna mi brakować tchu i... No cóż, ja właściwie nie mam żadnych
    przyjaciółek, które znałyby się na takich rzeczach. Wszystkie moje znajome mają, ro-
    zumiesz, małpie odchody na całych butach. Dosłownie. Co one wiedzą o sukniach
    ślubnych? Serio, myślałam, że polecę do domu i kupię coś w centrum handlowym w
    Des Moines. Bo tam przynajmniej wiem mniej więcej, w co się pakuj ę...
    Coś chłodnego bezlitośnie ściska mi serce. Natychmiast rozpoznaję to
    uczucie. Strach.
    - Jill... - Sięgam po jeszcze jedno czekoladowe ciastko. Potrzebuję go. Dla
    podtrzymania na duchu. - Mogę ci mówić po imieniu?
    Kiwa głową. - Tak, jasne.
    - Ja mam na imię Lizzie - przedstawiam się. - I proszę, nigdy więcej w mojej
    obecności nie wymawiaj tych słów.
    Patrzy na mnie, nic nie rozumiejąc.
    - Jakich słów?
    - Centrum handlowe. - Wpycham sobie do ust pełen kęs pysznego nadzienia i
    pozwalam mu się rozpuścić. Aaaach. Lepiej. - Nie wymawiaj ich. Dobrze?
    - Rozumiem - mówi, a w jej oczach znów zaczynają połyskiwać łzy. - Ale co
    innego mogę zrobić?
    - No cóż, na początek... - proponuję - przyniesiesz tę suknię ślubną
    MacDowellów, tartan i wszystko, do mnie, do zakładu. - Podaję jej jedną z
    wizytówek, wyjętą z torebki. - Możesz zajrzeć dzisiaj po południu?
    Jill zerka na wizytówkę.
    - Mówisz poważnie?
    - Zmiertelnie poważnie - oświadczam. - Zanim podejmiemy jakieś drastyczne
    decyzje związane z centrami handlowymi, popatrzymy na to, co mamy do dyspozycji,
    dobrze? Bo nigdy nic nie wiadomo. Może coś się z tego da odzyskać. I wtedy nie
    musiałabyś mieć do czynienia ani z centrum handlowym, ani z projektantami mody.
    A jeśliby się udało, dałybyśmy popalić twojej teściowej.
    Jill przygląda mi się przez zmrużone powieki.
    - Zaraz. Czy ty właśnie powiedziałaś:  dałybyśmy jej popalić? Zerkam na nią
    z miną winowajczyni sponad drugiej porcji nadzienia z tych ciastek z kremem, które
    właśnie wepchnęłam sobie do ust. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.