Index Czarna Legenda DziejĂłw Polski â Jerzy Robert Nowak Jerzy Kostowski Kod raka Jerzy Siewierski Zaufajcie drakuli Blasco Ibanez, Vicente Cencerrada, La Davis Justine Prawo do miśÂośÂci Giovanni Gherardi Il paradiso degli Alberti Sandemo_Margit_23_Dzieci_samotnośÂci Czas milosci i czekolady Gabrielle Zevin Emilia Anna Kaczmarek Smoczy Płomień FRAGMENT Anglia pod panowaniem dynastii Tudorów |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Musielibyśmy coś zauważyć. Czasem... czasem niektóre akcje trafiają w próżnię, nasuwają pewne podejrzenia, ale sądzę, że to raczej sprawa przypadku. - Hm... spodziewam się, że przypadku - potwierdził komisarz. - Przeczytam jeszcze raz w domu tę interesującą lekturę. - Wyjął z kieszeni plik papierów, aby włożyć między nie biuletyn. Na podłogę spadło kilka kartek, między nimi fotografia formatu pocztówki. Przedstawiała dziewczynę w nader skąpym stroju kąpielowym. Van Domen już zbierał kartki, wraz z nimi podniósł fotografię, poznał rudowłosą Ritę. Pomyślał, że na jej widok nawet święty wychyliłby się z ram kościelnego obrazu. - Fantastyczna dziewczyna - powiedział. - Istotnie urocza - speszył się van Koleń i szybko sięgnął po zdjęcie. - Moja krewna - uzupełnił. - Przysłała mi swoją fotkę z Biarritz. Aha, panie kolego - spiesznie zmienił temat - wracając do tej nieprzyjemnej przygody kapitana Wojnara. Jak ta sprawa wygląda? - Zwykły chuligański napad. Kapitan dwa dni przesiedział w domu, gdyż był nieco pokiereszowany, ale już wszystko w porządku. - To dobrze, to szczęśliwie... ale tak dalej być nie może. Niepodobna krążyć po naszych melinach z pustymi rękoma. Proszę dziś jeszcze wydać mu broń i przydzielić kogoś do stałej asysty. Jakiegoś mocnego chłopaka, rzecz jasna, w cywilu. Ma ciągle być przy nim, dyskretnie, z daleka. Kogo pan wybierze, to już pańska sprawa. Beker przez kilka dni nie dawał o sobie znaku życia, wreszcie odezwał się. Wyznaczył Wojnarowi spotkanie na dzień następny w dokach, w pobliżu magazynu nr 7. Informował szyfrem, że poprzednie nieudane spotkanie z bratankiem tym razem z całą pewnością dojdzie do skutku. Wodny tramwaj dowiózł kapitana do dzielnicy portowej, wkrótce znalazł się na terenie doków. Nie przypuszczał, że zajmują tak wielką przestrzeń. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się bloki magazynów, opiekuńczo chyliły się nad nimi konstrukcje potężnych dzwigów. Wszystko tu tętniło przyspieszonym rytmem odrębnego portowego życia, gdzie liczy się każda minuta, znajdując swój odpowiednik w skomplikowanych rachunkach za postój, rozładunek, szybkie opuszczanie terenu. Rozgrzane powietrze pulsowało gamą różnorodnych dzwięków: szumem krążących między blokami ciężarówek, mogących pomieścić w swoim wnętrzu kilka wagonów drobnicy, nawoływaniem dokerów, basowymi odgłosami syren stojących przy molo okrętów. Beker już czekał na miejscu, spoglądał na zegarek. - Mam nadzieję, że za godzinę będzie po wszystkim - zwrócił się do Wojnara. - Czas najwyższy z tym skończyć. A teraz proszę słuchać uważnie. Widzi pan ten mały murowany budynek? - wskazał parterowe zabudowanie usytuowane między dwoma magazynami. - To jest dyspozytornia. Mniej więcej za 10-15 minut, podjedzie tam zielonym mikrusem Meduza. Wejdzie do środka, załatwi formalności związane z odbiorem nadesłanego mu towaru. Dam głowę za to, że znajduje się tam pakiet jakiegoś narkotyku, ale nie w tym rzecz. Z papierami przejdzie do magazynu nr 9, to ten, przy którym stoimy. Jak pan stąd widzi, magazyn ma trzy wejścia, dwa w bocznych ścianach, jedno we frontowej. Meduza wejdzie najbliższym dla niego wejściem, tamtym z prawej strony. Następnie przejdzie przez magazyn i skieruje się do kantorku ekspedytora, który mieści się w pobliżu wyjścia w ścianie frontowej. Teraz nasz plan. Z chwilą kiedy nadjedzie mikrobus, wejdziemy do magazynu. Musimy być tam pierwsi. Ukryci w przejściu między ładunkami, będziemy czekali na wejście Meduzy. Kiedy go zobaczymy, odczeka pan chwilą i w pewnej odległości ruszy za nim w tym samym kierunku. Ja zrobię podobnie, idąc sąsiednim równoległym przejściem. %7łeby nie wzbudzić w Meduzie podejrzeń, będę trzymał w ręku certyfikat na odbiór towaru. Czas obliczymy tak, żeby podejść do Meduzy w chwili, kiedy będzie załatwiał formalności przy kantorku ekspedytora. Ja podejdę do niego z lewej strony, ponieważ z tej strony znajduje się to trzecie wyjście z magazynu. W razie potrzeby będę mógł odciąć mu drogę odwrotu. Pan zjawi się z prawej, w momencie kiedy będę się z nim witał. Tak się ustawię, żeby zwrócony był do pana plecami. Odbędzie się ta sama historia z podaniem mu ręki, którą mieliśmy zastosować w tamtej knajpie. W każdym razie postaram się go przytrzymać. Wykonanie dalszego zadania należy do pana. Potem... - Beker nie dokończył zdania, pociągnął Wojnara za sobą. Ukryli się za samochodem załadowanym beczkami. - Uwaga, mikrobus już podjechał - szeptem informował Beker. - Widzi go pan? Tak, to ten zielony. Teraz szybko ruszamy do magazynu. Meduza powinien znalezć się tam najpózniej za dziesięć minut. Klucząc między posuwającymi się sznurem ciężarówkami, dotarli do magazynu nr 9, weszli do środka. Przed sobą mieli nieskończenie długą halę, pod sufit załadowaną przeznaczonym do odbioru towarem. Znajdowały się tu skrzynie, beczki, worki, metalowe bidony. Sektory-bloki zgromadzonych tu towarów rozdzielały wąskie przejścia, ciągnące się przez cały budynek. Beker rozejrzał się dookoła, szepnął, żeby cofnąć się w najbliższe przejście. Szybko przeszli w głąb magazynu - ku zdumieniu Wojnara nie spotkali żadnego strażnika - i przywarli plecami do sterty ułożonych pod sufit pakunków. Przed sobą mieli prawie mroczny korytarz, w połowie długości przecinała go jasna smuga światła, wpadająca z zewnątrz przez szeroko otwarte drzwi. Wojnar na moment przymknął oczy, starał się skupić. Zbliżała się rozgrywka. Prawdopodobnie nie potrwa to dłużej niż kilka sekund, lecz żaden ruch nie może tu zawieść. Wszystko musi być obliczone, konsekwentne. Poczuł na ramieniu dłoń Bekera. - Uwaga, już jest. W smudze światła ukazał się słusznego wzrostu mężczyzna. Ubrany był w brązowy garnitur rozjaśniony białymi paskami. Skręcił w przejściu w prawą stronę, nie zwalniając szedł dalej. - Kiedy dojdzie do końca, ruszy pan za nim - szepnął Beker. - Ja sąsiednim przejściem już idę w tym samym kierunku. Reszta, jak było umówione. Wojnar został sam, śledził oddalającą się postać. Mężczyzna doszedł do końca przejścia, skręcił w lewo. Kapitan zdecydował, że czas iść na nim. Beker prawdopodobnie zbliża się już do Meduzy. Starając się cicho stąpać, wyszedł zza przysłaniającej go paki z jutą. Gdzieś nad jego głową rozległ się trzask, odruchowo odskoczył do tyłu. W tym momencie spod sufitu runęła w dół lawina ładunków: skrzynie, beczki, metalowe bidony. Drobnica z łoskotem osuwała się na ziemię, całkowicie blokując przejście na przestrzeni kilkunastu metrów. Po podłodze, w tumanie unoszącego się pyłu, płynęła jakaś oleista ciecz. Krople potu wystąpiły Wojnarowi na czoło. Zdał sobie sprawę z tego, że gdyby w porę nie uskoczył, leżałby zmiażdżony pod rumowiskiem drobnicy. W sąsiednim przejściu narastał tupot nóg, rozległy się nawoływania. Jeszcze chwila i za plecami Wojnara zjawili się ludzie. Magazynier, dokerzy w skórzanych fartuchach, a wśród nich pobladły Beker. - O cholera! - zaklął magazynier. - Kto układał ten blok?! Kto będzie płacił za straty? - nacierał na dokerów. - Już trzeci raz taka heca w tym roku. Dwa razy na dwunastce, a teraz u nas. Beker pociągnął Wojnara za sobą. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||