Index Antologia BarbarzyĹcy [Rebis] 01 BarbarzyĹcy_ Tom 1 (1991) Cabot Meg PamiÄtnik KsiÄĹźniczki 06 KsiÄĹźniczka uczy siÄ rzÄ dziÄ 332. DUO Spencer Catherine ZaczÄĹo siÄ w Portofino Duchy na dachu Antologia humoru i groteski Co siÄ wydarzyĹo w Springtown Scott DeLoras Fetzer Amy J. Nie bojÄ siÄ ciebie Antologia_ _KaĹźdy_zrobiĹ,_co_trzeba antologia Trzynascie kotow Jackson Braun Lilian 23 Kot ktory wyczul pismo nosem Sandemo_Margit_23_Dzieci_samotnoĹci |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] potrzebowałem czasu i swobody, aby gruntownie przeanalizować przeżyte zdarzenia, które choć realne i konsekwentnie następujące jedno po drugim, sprawiały wrażenie nierzeczywistych - jakby rozwijały się według scenariusza. Wieczorem pociągiem ruszyłem do stolicy - bez bagażu, nie żegnając się z Albertem, nie wchodząc nawet do domu; ucałowałem tylko Elie i chyłkiem przemknąłem się na dworzec. Nie miałem konkretnych planów, ten pociąg był najbliższym, który odchodził z Decksance, skąd co rychlej chciałem wyjechać w dowolnym kierunku. Dopiero w przedziale przyszło mi na myśl, że skoro już znajdę się w stolicy, nie od rzeczy będzie pokwapić się do Admiralicji Royal Cosmos Force i powtórnie, tym razem osobiście, porozmawiać z tym młodym przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej, Martinem Yorkiem. Nie od rzeczy także by było powłóczyć się po odwiedzanych przez rezerwistów i kadrę RCF pubach oraz kasynach, o których NNN napomknął w swym reportażu Admirał Douglas Westrex , i posłuchać najświeższych plotek. Takie posunięcie ktoś przezorny mógłby nazwać dobrowolnym wkładaniem głowy w paszczę lwa, ale zuchwalstwo często popłaca. Korciło mnie, aby pójść na całego i stanąć w hotelu Pillow będącym - zdaniem NNN - moją bazą wypadową, kiedy wyjaśniłem zagadkowy marazm, w który swego czasu na wiele lat popadła Admiralicja, a z nią Siły . Ostatecznie wybrałem Erciyas - hotel prowadzony przez Turka i z personelem ponoć wyłącznie rodem z Turcji, czemu przeczył wygląd recepcjonistki, hożej dziewoi o jasnej karnacji, pszenicznych włosach i oczach jak dwa bławatki, posługującej się do tego nienaganną literacką angielszczyzną. Rzuciłem wyzwanie tajniakom z wojskowego wywiadu i zameldowałem się prowokacyjnie pod turecko-angielskim nazwiskiem Zeki Osgarii Rahmi Townsville Buscastle, co wprawiło dorodną recepcjonistkę w lekkie, całkiem albiońskie osłupienie. - Pan jest sam, panie... panie... - spytała - ... czy z rodziną? Pierwszy dzień pobytu w stolicy zaczął się dla mnie i skończył fatalnie. Pogoda była obrzydliwa, sen miałem męczący, śniadanie podano mi nędzne, a jedyną zaletą samochodu, który wypożyczyłem, było to, że się nie rozpadł, kiedy do niego wsiadłem. Niewątpliwie siłom nadprzyrodzonym zawdzięczam, że wehikuł ten jakoś się dotelepał pod gmach Admiralicji. Zaparkowałem go pomiędzy znakami zakazu parkowania umieszczonymi przy obu wylotach ulicy. Widziałem bramę wiodącą na dziedziniec i to, co się za nią dzieje. I tam dwie-trzy minuty pózniej nastąpił smutny finał mojej eskapady. Brama była zamknięta; za jej żelaznymi sztachetami stał lśniący Rolls-Royce, przy nim zaś - wyprężony służbowo kierowca. Ujrzałem wiceadmirała Hope a kroczącego w otoczeniu świty przez dziedziniec, wiceadmirała Hope a we własnej osobie, i w tejże chwili ktoś otworzył drzwiczki w moim samochodzie. Wielkie chłopisko zwaliło się na siedzenie obok mnie, aż amortyzatory skrzypnęły ostrzegawczo. - Dzień dobry, panie Lutz. Domyśliłem się, że wpadłem. - Unika nas pan - zauważył tajniak z goryczą. - Tak czy owak mieliśmy pana tu przewiezć, więc w sumie oszczędził nam pan fatygi. Budynek prokuratury jest za rogiem. W ten sposób zostałem aresztowany. Wsadzono mnie do celi urządzonej - jak na warunki więzienne - względnie luksusowo. Miałem telewizor, radio, nie najgorzej zaopatrzoną lodówkę i dość wygodną pryczę; we wnęce był węzeł sanitarny i natrysk. Na stoliku przymocowanym do ściany leżał blok korespondencyjny i przybory do pisania, ale uczciwie uprzedzono mnie, że żaden z moich listów nie opuści tego budynku. Nie pozwolono mi na widzenia z rodziną i znajomymi, i - co było już łamaniem prawa - na widzenie z adwokatem. Natomiast codziennie widywałem się z prokuratorem, człowiekiem wiecznie uśmiechniętym, który niezmordowanie zadawał mi pytania, na ogół te same, czasem urozmaicając je nowymi lub zmieniając ich kolejność bądz formę. - W jakim celu poleciał pan do Pretorii? - pytał ów szpakowaty, kulturalny i sympatyczny mężczyzna. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||