Index 006. Brown Sandra Ucieczka do edenu (inny tytuĹ ZwyciÄĹźyÄ mimo wszystko) West_Frances_Gwiazdy_Swieca_dla_wszystkich_RPP069 M012. Wood Carol MiĹoĹÄ zwyciÄĹźca wszystko 70 Wigilia Wszystkich więtych Wszystkie odcienie czerni Dekorator Akunin Boris Ultimate Neuro Linguistic Programming (NLP) Fred Saberhagen Berserker 00 Earth Descended Database Programming with Perl Jacinta Richardson (pta, 2005) Tricia Owens A Pirate's Life For Me Book 3 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Wydaję odgłos mogący zachwycić Tarzana i czuję się o wiele lepiej. Wielka sala, w której się znajdujemy, odbija ryk ponurym echem. Bailey, ty jesteś kopnięty mówi Mike. Co ci daje takie wycie. Przynosi ulgę, Mike odpowiadam. Spróbuj. Wspaniałe. Poprawiam. Tym razem czuję, że posiniałem i słyszę jak kieliszki zaczynają dzwonić na stole. To jeszcze nic mówi Mike. Zrobię to lepiej. Posłuchaj. Ugina się na nogach, składa ręce w trąbkę i wydaje najpiękniejszą serię ryków, jaką kiedykolwiek słyszało Jerycho. Nie chcę pozostawać w tyle, więc ripostuję w najlepsze. Stoimy tam i drzemy się na całe gardło, i nagle przyjmuję na zadek kubeł lodowatej wody. Całkiem zapomniałem, że jestem zupełnie nagi, ale błyskawicznie sobie o tym przypominam. Mike odwraca się... Został podobnie potraktowany. Kurde balans, ty świniaku mówię. Czemu nie pozwalasz ludziom bawić się w spokoju? Za nami... ależ to on... łobuz... bydlak... Jednym słowem, facet, który wsadził mi elektrodę w tyłek. No, mój stary, jesteś trup. Wyskakuję w powietrze i spadam na ziemię już biegnąc. Przewidział mój ruch i galopuje o dwa metry przede mną. Mike ruszył za mną i oto pędzimy przez willę Schutza, biegnąc jak kangury, to znaczy z intermediami w postaci salt. 129 Wyprzedza mnie coraz bardziej, bo zna teren, co pozwala mu nawet otworzyć drzwi i pędzić w najlepsze. Biegnąc obrzucam go przekleństwami. Skurwysynu! Cymbale! Zwiński ryju! Zatrzymaj się ty tchórzu! To dostał niezasłużenie, bo ja ważę o dobre trzydzieści kilo więcej od niego... W gruncie rzeczy, sam jestem wielkim tchórzem. Biegniemy przez kolejny korytarz i zadzieram kolana aż do nosa, tak bardzo się do tego przykładam; zdobywam metr... dwa... Już jest tylko o trzy metry ode mnie. Na końcu korytarza widnieją drzwi... Tamten nie zwalnia... Atakuje... Bęc! wpada na nie... Są zamknięte, ale to taki sam fajans, więc się otwierają... Siedzę mu na karku... Na świeżym powietrzu! Dobry Boże, jesteśmy na zewnątrz! Nagle znów tracę cztery metry i Mike mnie wyprzedza... Biegniemy piaszczystą ścieżką. Ten zakichany pielęgniarz ma tenisówki, a nam zakopują się stopy... ale trudno... i tak go dopadniemy... Pokonuje stok, tratując kępy czerwonych kwiatów i masy innej roślinności... Chłodna bryza chłoszcze nasze twarze, szmer oceanu jest niedaleki... Ten przeklęty facet zna wszystkie ścieżki; za punkt honoru stawiam sobie dogonienie Mike'a, na którego plecy łypię miłośnie... Ten świntuch ma piękne muskuły... Tamten z przodu skacze jak konik polny, a opadając, za każdym razem rozwija poły swego pielęgniarskiego fartucha, by posuwać się lotem szybowcowym... Stok jest diabelnie stromy, więc pędzi jak strzała nigdy bym nie przypuszczał, że taki mały człowiek może biec tak szybko, inna sprawa, że nie kopulował przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy; a zresztą, u papy Schutza nigdy nic nie wiadomo... Wreszcie nogi mu się plączą i toczy się po ziemi... lecz bynajmniej nie zatrzymuje... Jesteśmy prawie na krawędzi brzegu... Niewielka, sześciometrowa skała... Udaje mu się wdrapać skacze na głowę... Cholera. Ale nas zrobił na szaro... Nie wskakuję, bo nie miałbym siły wypłynąć, w wodzie musi być teraz zbyt przyjemnie. Po naszej prawej rozciąga się piaszczysta zatoczka, zachwycająca, otoczona świeżą roślinnością i czerwonymi skałami... 30 Na kotwicy kołysze się jakaś mała łódz... Jachcik z silnikiem, długości trzydziestu metrów... Prawdziwy okręt miliarderów... Jest jakaś ścieżka? pyta Mike. Owszem odpowiadam, gdyż właśnie ją dostrzegłem. To co, zostawiamy tamtego? Pielęgniarz pluska się o jakieś pięćdziesiąt metrów od nas. Wróciliśmy na prawo i zbliżamy się do zatoczki... Można do niej dojść po łagodnym zboczu, pięknie wybetonowanym i wysadzanym kwiatami. Doktor Schutz naprawdę ładnie urządził swój wiejski domek. Za nami rozbrzmiewa odgłos przyspieszonych kroków. Odwracamy się. To on, Schutz. No jak pyta miłą mieliście noc? Stoimy ogłupiali. Doktor trzyma w dłoni niewielki neseserek z krokodylej skóry. Wygląda świeżo, rześko i młodziej niż kiedykolwiek. Pan wyjeżdża? pyta Mike. Owszem odpowiada Schutz jest to dokładna data, kiedy wyruszam co roku na wakacje. Panowie wybaczą... Ale... co z pańskimi doświadczeniami? dopytuje się Mike... Zabieram wszystko, co jest mi niezbędne odpowiada Schutz. Niech pan się nie niepokoi... A pacjenci? pytam. Zostaną mówi Schutz... Mają zwyczaj radzić sobie sami... Mam bardzo zdolnych ludzi z serii W. Czy Pottar i Kaplan też są z serii W? pyta Mike. Ach, widzę, że to pytanie bardzo panu leży na sercu odpiera Schutz. Wie pan, poza Pottarem i Kaplanem jest jeszcze Count Gilbert i Lewison... i jeszcze paru innych... Tak więc... mamrocze Mike... Tak więc, wasz torpedowiec, jak sami rozumiecie, zrobi dokładnie to, co Count mu nakaże... Nie jest się wielkim, admirałem floty po to, żeby gruchy kijem obijać, że ośmielę się przyjąć ten wulgarny sposób wysławiania, który, jak sądzę, panu podoba się szczególnie... I Lewison... To sekretarz Truwomana... mówię... Tak jest dodaje Schutz... Naszego drogiego prezydenta... Sami rozumiecie... ziarnko do ziarnka, a zbierze się... Tym razem 131 pozwolimy rzeczom pójść ich własnym biegiem, ale za pięć lat nie będzie już więcej obrzydliwców.. Niech to gęś mówi Mike... Niezły z pana element... Ależ skąd odpiera Schutz... Bardzo lubię pięknych chłopców i dziewczęta. Wy dwaj też jesteście sympatyczni... Będziecie ze mną pracować w Białym Domu. Lecz muszę was opuścić, bo już pora... Do widzenia Rocky... Do widzenia Bokanski... Tam do licha mówi Mike... pan mnie zdumiewa... Andy Sigman też dostanie awans dodaje Schutz... Niech pan się nie przejmuje... Co do granatów... mówi Mike... Bardzo mi przykro... Chodziło raczej o zrobienie hałasu, niż o cokolwiek innego. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||