Index 51. Conan pan Czarnej Rzeki (Conan, Lord of the Black River) 1996 Celmer, Michelle Black Gold Billionaires 02 Eiskalte Geschafte, heisses Verlangen M L N Hanover Black Sun's Daughter 01 Unclean Spirits Glen Cook Black Company 04 Silver_Spike Honderich_Ted_ _Ile_mamy_wolnosci.BLACK L J Smith NightWorld 00 Black Dawn King.William. .Przygody.Gotreka.i.Felixa.03. .ZabĂłjca demonĂłw Arthur Conan Doyle Przygody Sherlocka Holmesa Williams Cathy Zimowa przygoda Edmund Husserl Kryzys Europejskiego Czlowieka a Filozofia |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] 130 Dosyć tego! Koniec z paleniem Marek wyrwał mu peta z ust i rozdeptał. Czekajcie, zaraz tu będą ochroniarze. . . z Minotaura . Nie wiecie? To mieszkanie jest na podsłuchu. Minotaur wszystko widział i przyśle tu ochroniarzy. Nie chciałbym być w waszej skórze. Bąbel pochylił się nad Dorą z zapaloną zapałką. Nic jej nie będzie orzekł. yrenice reagują na światło. Zaraz ją postawimy na nogi. Zrobię jej sztuczne oddychanie zaofiarował się Syfon usta-usta! Co powiedziawszy oblizał spieczone wargi przygotowując się do zabiegu. Ani się waż! Nie dotykaj jej! odepchnął go Marek. Sam ją ocucę, dam jej kropli i do powąchania amoniaku! A wy lepiej tu sprzątnijcie, bo będzie straszna heca. %7ładnych petów i zapałek, żadnych śladów! Otwórzcie okna, wywietrzcie szybko i zabierajcie się stąd jak najprędzej! to mówiąc skoczył do łazienki do apteczki po krople i amoniak. 131 Popatrz! mruknął Bąbel do Syfona przyglądając się leżącej ciotce. Wy- glądała na ksantypę, a to taka wrażliwa osoba. . . urwał nagle, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Syfon zajrzał przez wizjer. O, rany, jakieś mundury! przestraszył się. To pewnie ci ochroniarze mruknął zdenerwowany Bąbel. Będzie chryja. Trzeba coś zrobić! Ale co?! Syfon rozglądał się gorączkowo. Dzwonek wciąż dzwięczał, coraz bardziej natarczywie. Mam! szepnął Bąbel. Schowajmy ją do tej skrzyni wskazał na kufer stryja Dionizego. Dobry pomysł! potwierdził Syfon. No, to lu! Natężając wszystkie siły dzwignęli w czwórkę z podłogi nieprzytomną ciotkę Dorę i sapiąc wpakowali ją do kufra. 132 W tej samej chwili wrócił Marek. Gdzie ciocia? rozglądał się zaskoczony. Poszła powiedział Syfon. Poszła? Marek uniósł brwi do góry. Tak zwyczajnie poszła? Po prostu poczuła się lepiej chrząknął Bąbel wstała. . . Wytarła nos dodał Syfon. Poprawiła włosy dorzucił Bąbel. Dzwonek zajęczał, tym razem już jak oszalały. Kto tam?! krzyknął Marek z okiem przy judaszu. Z muzeum, po kufer od pana Dionizego Kiwajłły brzmiała odpowiedz. Marek zobaczył w wizjerze kawałek niebieskiego uniformu z wielkim napisem MU- ZEUM NARODOWE i, uspokojony, otworzył drzwi. Weszło dwu osobników, jeden wysoki w ciemnych okularach o długiej końskiej twa- rzy, drugi niższy, raczej krągły i pulchny. Obaj żuli. Ich żuchwy poruszały się miarowo. W swych nowych, nieskazitelnych ubraniach roboczych wyglądali schludnie i czysto, 133 tym bardziej raziło Marka, że zalatywało od nich nader przykrym zapachem jakby zjeł- czałego masła. To gdzie rzeczony eksponat? zapytał ten o twarzy konia nie zaprzestając żucia. Tutaj! Marek wskazał na kufer. Muzealnicy chwycili ochoczo za uchwyty kufra i próbowali go dzwignąć, lecz za- skoczeni niezwykłym ciężarem opuścili go szybko. Co, do licha, osłabłem chyba jęknął ten długi i złapał się za plecy. Słyszałeś, Boguś, coś mi strzeliło w lędzwiach. Nie tobie wysapał pulchny to mnie strzyknęło. Pomożemy panom zaofiarował się skwapliwie Syfon, bojąc się, by nie przy- szło im na myśl zajrzeć do kufra. Dalej, chłopcy! Bierzmy się za tę skrzyneczkę! Bractwo ochoczo rzuciło się do kufra i wraz z muzealnikami wypchnęło go na klatkę schodową. Marek chciał szybko zamknąć za nimi drzwi na wszystkie zamki, przyrze- kając sobie, że już nikogo nie wpuści aż do powrotu mamy, ale spóznił się o ułamek sekundy, bo w drzwiach zdążył stanąć zadyszany badylowaty okularnik, czyli znany 134 sportowiec i wyczynowiec Adrian Swędziak we własnej osobie z ogromnym wy- pchanym pomarańczowym plecakiem na ramionach. Cześć, Marek. Mam paralotnię. Startujemy, chodz. Teraz?! Marka nagle zdjął strach. Mam tylko godzinę czasu. Nie namyślaj się! Poćwiczymy sobie, oczywiście ulgowo. . . Swędziak bezceremonialnie wpakował się do pokoju. Nie dziś jęknął Marek. Jak to, sam przecież mówiłeś, żebym wpadł, jak tylko będę miał wolny czas. . . Mieliśmy skakać z twojego dachu. Stwierdziłeś, że jest idealny do rozbiegu. . . Daj mi spokój, Adrian! Nigdzie nie idę i nie skaczę! Jak to nie skaczesz?! Miałem ciężki dzień, ledwie żyję. Mama zaraz wróci, a ja jeszcze nie posprząta- łem po tych magikach od alarmu. . . Nie opowiadaj dyrdymałek! Ty zmęczony?! Zaraz ci przejdzie zmęczenie, jak skoczysz sobie. Bierzmy się do roboty! Teorię już ci wyłożyłem, teraz wezmiesz pierw- szą lekcję w powietrzu. . . Wkładaj uprząż! 135 Marek spojrzał przerażony przez okno w dół. Wolałbym. . . wolałbym w parku z narciarskiej górki wybełkotał. Z górki to dobre dla dzieci. Ty potrzebujesz przestrzeni. Tu jest lepszy wiatr i miękkie lądowanie. Miękkie lądowanie? jęknął Marek patrząc na betonowe chodniki i asfalt. Ja tu nie widzę nic miękkiego. Gdzie patrzysz?! Tam patrz, za to ogrodzenie, gdzie jest skład materiałów bu- dowlanych. Widzisz ten stos białych bloków styropianu? Wylądujesz na takim właśnie bloku. Będzie miękko jak na supermateracu! Tak, bardzo miękko, tylko. . . Tylko co? Tylko trzeba tam akurat trafić. To żaden problem! No, ruszże się, człowieku zniecierpliwił się Swędziak. Coś tak sflaczał? Masz boja? 136 Spadaj, pętaku! Słyszysz, że chłopak nie ma ochoty zostać samobójcą! Zostaw go i skacz sam ty kusicielu, sadysto! rozległ się nagle przenikliwy, piskliwy głos. Kościste ręce wyciągnęły zaskoczonego paralotniarza z pokoju. Co pan! Niech pan mnie puści! Oszalał pan? wyrywał się Swędziak. Mar- ku, niepotrzebnie się boisz! Wyjdz na balkon i patrz! Zaraz pokażę ci, jak się robi bez- pieczny skok. Ty też tak będziesz. . . urwał, bo nieznajomy brutal wypchnął go bez- ceremonialnie na schody, otrzepał ręce i zatrzasnął drzwi. Jak się masz, świerszczyku mój uśmiechnął się do Marka bezzębnymi usta- mi. Nie poznajesz mnie? Postać przybysza nie była Markowi obca, ta mała ptasia łysa główka, długa szyja ze sterczącą grdyką, zapadłe policzki i długi, cienki sięgający niemal do podbródka nos. . . Tak, o pomyłce nie mogło być mowy! Pan Chryzostom wykrztusił przerażony rozpoznając w gościu opryszka z ban- dy Flasza, z którym niegdyś miał do czynienia. Pan Chryzostom Cherlawy po- wtórzył. Czy to naprawdę pan? 137 No, właśnie westchnął Cherlawy ludzie ledwie mnie rozpoznają. Zmizer- niałem na twarzy, to dlatego. Bieda i bezrobocie mnie postarzyły, świerszczyku mój. Miło mi znów cię zobaczyć, ale nie patrz tak zagaił przyjaznie do wystraszonego [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||