Index Carolyn Faulkner The Unrequited Dom [Blushing] (pdf) 231. Wilder Quinn Dom marzeĹ Dom na klifie Barbara Delinsky Diana Palmer Tu jest mĂłj dom Dom otwarty BaÄšâuckiego Townsend Sue 1 Sekretny dziennik Adriana Mole'a lat 13 i trzy czwarte Dr. Benn Steil, Manuel Hinds Money, Markets, and Sovereignty (2009) 059.Marinelli Carol Biznesmen i dziennikarka Gretkowska_Manuela_ _Polka 00000253 Anonim PieśÂśÂ o Rolandzie |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Marta wymościła ją siennikami, baranimi skórkami od Jaśka Bobola zapewne. W nogach porządnie złożony leżał stos kap, narzut i koców. Zwiatło latarki przeniosło się w kąt i odkryło stertę ziemniaków. Ziemniaki na wiosnę powiedziała. Ludzie zwykle mówią ziemniaki na zimę . Marta powiedziała na wiosnę . To właśnie potem śniło mi się, że Marta miała na plecach zawiązki błoniastych skrzydeł. Zsunęła bluzkę z ramion i pokazała mi je. Były małe, przyrośnięte jeszcze do skóry, pomięte jak skrzydła motyla; delikatnie pulsowały. Więc to tak , powiedziałam, bo byłam przekonana, że te skrzydła wszystko wyjaśniają. Ten sen przypomniał mi się, gdy pojechałyśmy obie do lumpeksu w Nowej Rudzie i Marta mierzyła sweter, dokładnie taki sam, jaki już miała szary, rozpinany z przodu, z powyciąganymi dziurkami od guzików. Stała przed lustrem, a ja chciałam coś poprawić i dotknęłam jej ramienia. Ten dotyk otworzył sen. Cały sen mieścił się w jednym dotknięciu, przeleciał przeze mnie, zawibrował. Marta wciągnęła swoje i tak zapadłe policzki i krygowała się przed lustrem, miała teraz w sobie coś z dziewczynki, z nastolatki. Patrzyłam w łagodną krzywiznę jej pleców. Byłam poruszona, jakbym odkryła nagle wielką tajemnicę, jakby z tym muśnięciem palcami szarego swetra Marty przeszło przeze mnie jakieś obce światło, ostre i bezwzględne jak światło lasera. Poruszona powiesiłam sweter na miejsce ( Po co mi taki sweter? Miałam już chyba wszystkie swetry na świecie uśmiechnęła się Marta), pomogłam jej wsiąść na przednie siedzenie i zapiąć pasy. Jechałyśmy serpentynami na zboczach gór, przez wilgotne wsie i słoneczne nieużytki, pełne tych ogromnych, łodygowatych i pachnących roślin, o których w Nowej Rudzie mówią kosmiczny koperek . Ich potężne liście poruszały się na wietrze jak skrzydła. Jedyne rośliny, które na zimę odlatują do ciepłych krajów powiedziała Marta i roześmiała się. Przebudzenie Marty Mogłam się domyślać, skąd wzięła się Marta. Dlaczego nie istniała dla nas zimą, a pojawiała się wczesną wiosną, gdy zaraz po przyjezdzie przekręcaliśmy klucz w podrdzewiałym od wilgoci zamku. Mogło być tak, że budziła się w marcu. Leżała najpierw bez ruchu i nawet nie wiedziała, czy ma otwarte oczy i tak wszędzie było ciemno. Nie próbowała nawet się poruszyć, bo wiedziała, że obudziła się tylko myślą, nie ciałem. Ciało jeszcze spało i wystarczyła chwila nieuwagi, żeby znowu zsunąć się w jego senne władze i przejść w tamte pokrętne labirynty doznań tak samo realnych, jak to leżenie tutaj w ciemnościach, albo nawet realniejszych, o niebo realniejszych, kolorowych i zmysłowych. Jednak Marta wiedziała skądś, że się obudziła, że jest gdzie indziej, niż była przedtem. Najpierw poczuła zapach piwnicy wilgotny i bezpieczny, zapach grzybów i mokrego siana. Ten zapach przypominał lato. Ciało wracało ze snu długo, aż w końcu odkryła, że ma otwarte oczy, bo ciemność objawiła się im odcieniami i natężeniem. Zlizgała się teraz wzrokiem po tych bogactwach czerni, w przód i tył, w dół i w górę. Dopiero potem, długo potem w jaśniejącej plamie domyśliła się światła dnia na zewnątrz. Prześwitywało, zamglone i rozmazane w jej oczach, przez szpary słomianego czopa w piwnicznym oknie. Zwiatło zgasło i pojawiło się znowu i wtedy przyszło jej do głowy, że musiał minąć jakiś dzień. Dopiero wtedy poczuła chłód pochodził gdzieś z daleka, z peryferii ciała. Wyszła mu na spotkanie poruszyła palcami u stóp, a przynajmniej wydawało jej się, że nimi porusza. Po chwili stopy odpowiedziały było im zimno. I tak po kolei, częściami, budziła całe ciało, powoływała je znowu do życia, jakby to był jakiś apel poległych i jej ciało, po kolei, częściami odpowiadało jej: jestem, jestem, jestem. Dwa razy próbowała się podnieść, ale dwa razy ciało uciekało jej i opadało z powrotem na deski, a jej wydawało się, że siedzi, chociaż nie siedziała. Za trzecim razem przytrzymała ciało czy też ona przytrzymała się ciała i odtąd była w nim w miarę bezpiecznie. Krok po kroku dotarła do drzwi i długo mocowała się z żelazną klamką. Jej palce były słabe jak wiosenne pędy ziemniaków. Kamienne mokre schody prowa- dziły ją powoli do sieni, a stamtąd zobaczyła przez szpary w drzwiach prawdziwe światło. Musiała zasłonić oczy ręką. Zciany domu przeżarł mróz, pociły się teraz jak chory człowiek. Na podłodze leżał kurz pokropkowany mysimi kupami. Usiadła na jedynym krześle w kuchni, które jak wszystko wokół tajało, oddawało jej ciału zimno. Marta wstała więc z wysiłkiem i z szuflady w kredensie wyciągnęła grzałkę. Napompowała trochę wody i odkręciła kran poleciała ciecz mętna, czerwonawa jak rozwodniona krew. Umyła nią twarz i nalała do kubka. Za chwilę miała kubek z wrzątkiem, którym rozgrzewała ręce. Piła tę wodę łyk po łyku, jak lekarstwo na śmierć, i czuła, że powoli zaczyna tajać od środka, że jej ciało wraca do życia. Tego dnia Marta wyszła także przed dom. Drzwi wejściowe wciąż były wilgotne od przeszłego mrozu. Cuchnęły grzybem i wodą. Jak wszystko. W jej ogródku leżały jeszcze placki brudnego śniegu. Słońce ogryzało te nadpsute śnieżne omlety ze wszystkich stron. Wyłaziła spod nich mokra, przegniła trawa i to, co kiedyś było nasturcjami, marcinkami i maciejką. Z niepokojem popatrzyła na niebo było zasnute niskimi, szybko pędzącymi chmurami, przez które nad lasem przeświecało słońce. I jak co roku Marta zdziwiła się, że słońce mogło przywędrować aż nad las [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||