Index Carolyn Faulkner The Unrequited Dom [Blushing] (pdf) Dom na klifie Barbara Delinsky Gretkowska Manuela Dom dzienny Diana Palmer Tu jest mĂłj dom Dom otwarty BaÄšâuckiego HARRY ADLER UmiejÄtnoĹÄ realizowania marzeĹ White Ellen G. Nauki Z Góry BśÂogosśÂawienia Diana Palmer Long Tall Texans 32 Boss Man J. G. Ballard The Drowned World Crouch Blake Pustkowia |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] broniła Melanie? To, co dotąd słyszała o dziewczynie Blaze'a, nie bardzo jej się podobało. Postanowiła nie czekać na jego odpowiedz. Nie miała ochoty wiedzieć niczego na temat ich związku. - Przepraszam cię, muszę skorzystać z telefonu. Zadzwoniła do Jonathana. Był oczywiście wściekły. Zaproponowała, że spotka się z nim pózniej i pójdą na drinka. Odmówił. - Zawsze możesz wysłać mu kwiaty - zaproponował Blaze, kiedy znalezli się znów w ciężarówce, jadąc na budowę po jej samochód. Spojrzała na niego. Wydawał się bardzo zadowolony z wściekłości Jonathana i mało przejęty faktem, że sam zapomniał o randce. - Co powiedziała Melanie? - 90 - S R - %7łe jestem egoistycznym, skoncentrowanym na sobie draniem i że ma nadzieję, iż udławię się hamburgerem. Powtórzyła to na dziewiętnaście różnych sposobów w sześciu językach. Janey wybuchła śmiechem. - Przejmujesz się? - W większości to prawda. Nie jestem wystarczająco subtelny ani rozważny. - Nie sądzę, aby to była prawda - odparła. Sama sobie nakazała zamknąć usta. To musi być prawda. To dlatego była tutaj. Jednak jej głos nie posłuchał jej rozkazów. - Może po prostu nie spotkałeś jeszcze osoby, dla której pragnąłbyś stać się bardziej rozważnym. Miłość to nie jest ciężki obowiązek, nad którym trzeba ciągle pracować. Uważam, że to przyjemność, na którą trzeba się po prostu otworzyć. - To właśnie czujesz do Jonathana? spytał ponuro. Zaskoczył ją tym pytaniem. Jeszcze bardziej zaskoczyła ją definicja miłości, która spontanicznie wyrwała się z jej ust. - Tak - wyrzuciła z siebie w końcu, gdy milczenie stawało się już nie do zniesienia. Wiedziała jednak, że jest to kolejne z długiej serii kłamstw wypowiedzianych tego wieczora. Ale kiedy zaczęła oszukiwać samą siebie? - Aha, zanim zapomnę - wyciągnął z kieszeni jakiś bardzo zgnieciony dokument - czy to jest twój numer ewidencyjny? W ciemności spojrzała na dokument. - Tak. - Co za idioci w tym biurze. Twierdzą, że komputer tego nie przyjmuje. Ale nie z powodu jej numeru ewidencyjnego, pomyślała zmartwiona, lecz z powodu jeszcze innego kłamstwa. Nie nazywała się Smith. - 91 - S R Tego wieczora wstąpiła odwiedzić ojca. Czuł się gorzej, trzymając się życia resztkami sił. Wróciła do domu i zasnęła, oglądając jakieś śmieszne romansidło z lat trzydziestych. Obudziła się ze łzami na policzkach. Znił się jej ten wieczór sprzed ośmiu lat. Znów miała szesnaście lat. Jedli kolację. Kolacja była zawsze taka wesoła. Ojciec i bracia przekomarzali się z nią i z matką, aż musiały ich prosić o chwilę przerwy. Zadzwonił dzwonek do drzwi. - Otworzę - krzyknęła Janey i pobiegła do holu. W otwartych drzwiach ujrzała jego. Stał tam wielki jak góra. Jasnowłosy mężczyzna, najwspanialszy, jakiego kiedykolwiek widziała. Jej nastoletnie serce zadrżało. Uśmiechnęła się do niego, a nawet nieśmiało spróbowała kokieterii, skromnie spuszczając wzrok. On jednak zdawał się jej nie zauważać. W jego oczach był smutek, a usta były sztywno zaciśnięte. - Muszę porozmawiać z Samem Sandstone'em. Teraz. Była zaskoczona. Nikt nie ośmielał się wydawać rozkazów w domu Sama Sandstone'a. Wpuściła go, zawołała ojca i stanęła z tyłu, przyglądając się scenie powitania. - Blaze! Co za niespodzianka! Coś złego na budowie? - Tak, proszę pana. Coś złego na budowie. Jak wyglądały wówczas oczy Blaze'a? Czy była w nich zabójcza pogarda? Dla ojca, którego uwielbiała? Właśnie wtedy zaczęła nienawidzić Blaze'a Hamiltona. Zobaczyła, jak jej ojciec, który nigdy przed niczym się nie cofnął, pokornieje. - Chodzmy do mojego pokoju, synku. Porozmawiamy o tym. - 92 - S R Niewiele mogła usłyszeć, ale po chwili dotarły do niej podniesione głosy. Lub raczej głos jej ojca. Krzyczał jak zraniony byk. Pamiętała wrażenie, jakie zrobił na niej głos drugiego mężczyzny - zimny, uporczywy, senny. W parę minut pózniej Blaze Hamilton wyszedł z tym samym nieprzystępnym wyrazem na twarzy. Nie wiedziała, jakie dokładnie słowa padły w gabinecie ojca. Wiedziała tylko, że od tej pory kolacjom nie towarzyszył już dawny śmiech. Wiedziała, że majątek rodziny, a wraz z nim zdrowie ojca, upadały w zastraszającym tempie. Był zmartwiony i zmęczony. Powtarzał pod nosem, że Blaze Hamilton zniszczył jego samego i jego marzenia dotyczące rodziny. Po kilku dniach od tego spotkania rozpoczęła się seria ataków serca, dręcząca go przez następne osiem lat. Janey nigdy nie spytała o szczegóły tamtego wieczora. W głębi serca czuła, że wie. Ten straszny mężczyzna szantażował jej cudownego ojca, który, dumny do końca, nigdy nie opowiedział jej całej historii. Gdzieś w głębi serca uważała, że jeśli tylko uda się jej ocalić choć część utraconej godności ojca, istnieje dla niego jakaś nadzieja. A ocaliłaby tę godność robiąc coś, czego dotąd nie uczyniła - wymierzając Blaze'owi sprawiedliwość, dając mu próbkę upokorzenia. Ale przedtem musi go przyłapać. Tymczasem chwila ta wydawała się bardziej odległa teraz niż w dniu, w którym zaczęła dla niego pracować. W dodatku coraz gorzej rozumiała, na czym cała ta gra polega. - Blaze, myliłeś się co do kina. - Co do kina? - spytał Blaze nieprzytomnie. - Powiedziałeś, że być może nie będziemy mieli sobie nic do powiedzenia i że mam ją wtedy zabrać na film, ale było zupełnie inaczej. Cały czas roz- mawialiśmy i nawet nie zbliżyliśmy się do kina. - 93 - S R [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||