Index Graham Heather Na zawsze, moja miÄšâoÄšâşci 298.Graham Lynne Podróş do Grecji Heather Graham The Last Noel v5.1 (BD) Graham Lynne Francuski kochanek Graham_Eleanor_ _Opowiesc_o_Dickensie Graham Masterton Death Trance GR470. Greene Jennifer PocaĹunek ksiÄcia Loius L'Amour Conrad Linda Rodzina Gentrych 02 Niespodzianka Jennifer Taylor Lekcja miśÂośÂci |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] i białą obcisłą kamizelkę, przez ramię przewiesił ręcznik. Miał krótką szpakowatą, arystokratyczną bródkę i nosił zarówno szelki, jak i pasek. Gdzieś w oddali bulgotała woda w rurze, a żuki uderzały o gołą żarówkę. %7łebrak mówił coś nalegającym tonem. Raz w czasie rozmowy światło całkiem zgasło, a potem znów zamigotało, lecz słabo. Wylot schodów był zawalony plecionymi krzesłami na biegunach, a na dużej tablicy wypisane były kredą nazwiska gości, tylko trzy na dwadzieścia pokoi. %7łebrak zwrócił się znów do swego towarzysza: - Tego pana nie ma w hotelu - powiedział. - Dyrektor tak mówi. - Czy poczekamy na niego? - Czas nie odgrywa dla mnie roli. Weszli do dużej, skąpo umeblowanej sypialni z kafelkową posadzką. Małe, czarne żelazne łóżko wyglądało jak rzecz pozostawiona przez kogoś przypadkiem przy wyprowadzce. Usiedli na nim obok siebie i czekali, a przez dziury w drucianej moskitierze wpadały żuki. - To bardzo ważny człowiek - mówił żebrak. - To kuzyn gubernatora. On może wszystko załatwić, absolutnie wszystko. Ale oczywiście trzeba być przedstawionym przez kogoś, komu ufa. - A wam ufa? - Kiedyś pracowałem u niego. Musi mi ufać - dodał szczerze. - Czy gubernator wie o tym? - Oczywiście, że nie. Gubernator to surowy człowiek. Od czasu do czasu słychać było bulgot w rurach wodociągowych. - A dlaczegóż miałby ufać mnie? - Ach, każdy może poznać amatora alkoholu. Pan przyjdzie znowu po więcej. On sprzedaje dobre gatunki. Lepiej niech pan mi da piętnaście pezów. - Przeliczył je starannie dwa razy, po czym powiedział: - Dostanę dla pana butelkę najlepszej wódki Vera Cruz. Zobaczy pan, czy nie dostanę. - Zwiatło zgasło i siedzieli w ciemności. Aóżko zaskrzypiało, gdy jeden z nich się poruszył. - Nie chcę wódki - odezwał się głos. - W każdym razie niezbyt dużo. - Więc co pan chce? - Powiedziałem wam: wina. - Wino drogie. - Nic nie szkodzi. Chcę wina albo w ogóle nic. - Wina z pigwy? - Nie, nie. Francuskiego wina. - Czasem ma kalifornijskie wino. - Też może być. - Oczywiście on sam dostaje je za darmo. Od celników. Na dole zaczęło znów pulsować dynamo i zabłysło drżące światło. Drzwi otwarły się i dyrektor skinął na żebraka. Nastąpiła długa rozmowa. Człowiek w drelichu oparł się o łóżko. Jego podbródek był w paru miejscach pocięty wskutek zbyt dokładnego golenia. Twarz miał wpadniętą i niezdrową, sprawiającą wrażenie, że kiedyś był pulchny i okrągły, ale wychudł. Wyglądał na człowieka interesów, który przechodzi ciężki okres. %7łebrak wrócił i powiedział: - Ten pan jest zajęty, ale zaraz wróci. Dyrektor posłał po niego chłopaka. - Gdzie on jest? - Nie można mu przeszkadzać. Gra w bilard z naczelnikiem policji. - Podszedł z powrotem do łóżka, rozgniatając bosą stopą dwa żuki. - To jest pierwszorzędny hotel - dodał. - A gdzie pan się zatrzymał? Pan jest tu obcy, prawda? - Och, ja tylko przejazdem. - Ten pan jest bardzo wpływowy. Byłoby dobrze zafundować mu kieliszek. Przecież nie wezmie pan chyba wszystkiego ze sobą. Może pan równie dobrze pić tu, jak gdzie indziej. - Chciałbym zachować trochę... i wziąć ze sobą do domu. - To wszystko jedno. Ja mówię, że dom jest tam, gdzie jest krzesło i szklanka. - A jednak... Zwiatło znów zgasło, a na horyzoncie błyskawica wydęła się jak kurtyna. Przez moskiterię doszedł odgłos niedalekiego grzmotu, podobny do hałasu, jaki się słyszy z drugiego końca miasta podczas niedzielnej walki byków. - Czym się pan zajmuje? - spytał poufnie żebrak. - Och, łapię, co się da i gdzie się da. Siedzieli razem w milczeniu, wsłuchani w odgłos kroków na drewnianych schodach. Drzwi otworzyły się, ale nie mogli nic dojrzeć. Jakiś głos zaklął z rezygnacją i spytał: - Kto tu jest? - Następnie rozbłysła zapałka, ukazując wielką siną szczękę, i zgasła. Dynamo zaczęło pracować i światło znów się zapaliło. Przybysz odezwał się znużonym głosem: - Ach, to wy. - Tak, ja. Był to niski mężczyzna o zbyt wielkiej, nalanej twarzy, ubrany w obcisły popielaty garnitur. Kamizelkę rozpierał mu zatknięty pod nią rewolwer. - Nie mam nic dla was. Nic - powiedział. %7łebrak przeszedł pokój i zaczął usilnie przekonywać go mówiąc bardzo cicho. W pewnej chwili łagodnie ścisnął palcami bosej stopy wyczyszczony do połysku but tamtego. Mężczyzna westchnął, wydął policzki i obserwował uważnie łóżko, jakby się obawiał, że zamierzają je ukraść. Zwrócił się ostro do człowieka w drelichowym ubraniu: - A więc wy chcecie wódki Vera Cruz, proszę, proszę! To jest nielegalne. - Nie chcę wódki, nie o wódkę mi chodzi. - Piwo wam nie wystarczy? Kapryśnie i rozkazująco stanął na środku pokoju, skrzypiąc butami: on, kuzyn gubernatora. - Mógłbym kazać was aresztować - zagroził. Człowiek w drelichu skurczył się w uniżonym ukłonie: - Oczywiście, ekscelencjo... - Czy myślicie, że nie mam nic lepszego do roboty, niż gasić pragnienie każdego żebraka, który ma na to ochotę? - Nigdy nie ośmieliłbym się trudzić ekscelencji, gdyby ten człowiek nie... - Kuzyn gubernatora splunął na posadzkę. - Ale jeśli ekscelencja woli, żebym sobie poszedł... Tamten powiedział ostro: - Mam miękkie serce. Zawsze staram się dobrze czynić bliznim... jeśli tylko to jest w mojej mocy i nikomu nie szkodzi. Mam stanowisko, rozumiecie. Te trunki znalazły się w moim posiadaniu całkiem legalnie. - Oczywiście. - I muszę zażądać od was zwrotu kosztów. - Oczywiście. - W przeciwnym razie byłbym zrujnowany. - Ostrożnie, jakby uwierały go buty, podszedł do łóżka i zaczął je rozbierać. - Jesteście dyskretni? - spytał przez ramię. - Potrafię dotrzymać sekretu. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyście mówili... odpowiednim ludziom. - W materacu była duża dziura; wyciągnął z niej garść słomy i zanurzył w niej na powrót rękę. Człowiek w drelichu patrzył z udaną obojętnością w stronę parku, ciemnych błotnistych brzegów i okrętowych masztów. Błysnęło, zbliżała się burza. - Widzicie - mówił kuzyn gubernatora - mogę wam to dać. Pierwszorzędny gatunek. - Ale właściwie ja nie chciałem wódki. - Musicie brać, co jest. - W takim razie chyba poproszę o zwrot moich piętnastu pezów. Kuzyn gubernatora krzyknął ostro: - Piętnaście pezów!? %7łebrak zaczął szybko wyjaśniać, że tamten pan chciał kupić oprócz wódki trochę wina. Gwałtownym szeptem zaczęli kłócić się przy łóżku o cenę. Kuzyn gubernatora powiedział: - Wino bardzo trudno dostać. Mogę wam dać dwie butelki wódki. - Jedna wódki i jedna... - To jest najlepsza wódka Vera Cruz. - Ale ja jestem amatorem wina... pan sobie nie wyobraża, jak bardzo chcę wina... - Wino jest bardzo drogie. Ile jeszcze możecie dopłacić? - Mam jeszcze w ogóle tylko siedemdziesiąt pięć centavos. - Mogę wam dać [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||