Index CzubiĹski Antoni [red] II Wojna Ĺwiatowa i jej nastÄpstwa Antonio Fogazzaro Piccolo mondo moderno Fred Saberhagen Berserker 00 Earth Descended Fred Saberhagen Vlad Tepes 09 A Sharpness on the Neck Charlotte Lamb ZaćÂmienie Konx_Om_Pax Anderson Poul Liga Polezotechniczna Tom 1 Wojna Skrzydlatych 685. London Cait Przytul mnie mocno Chatka puchatka Laura Baumbach Details of the Hunt (Loose Id) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] wolno, po prostu nie wolno!... Jak zacząć tę rozmowę? Jakich argumentów użyć? Taksówka zatrzymała się przed bezbarwną, tuzinkową kamienicą. Zapłacił. Zatrzymał się na podeście drugiego piętra. Czuł, że brakuje mu sił na pokonanie jeszcze tych paru stopni. Zląkł się o swoje serce. Wprawdzie od ostatniego, warszawskiego ataku nie niepokoiło, ale tym razem oczekiwał wzruszenia bardzo gwałtownego. Jeszcze jedno piętro. Wolno podchodził. Przeczytał dokładnie wizytówkę bojąc się jakiejkolwiek omyłki. Nacisnął dzwonek. Głucha cisza. Drugi raz nacisnął dzwonek. Nic. A więc i ten zniknął! Chwycił się za serce łomotało przyśpieszonym rytmem. Oparł się ramieniem o framugę zamkniętych drzwi. Drugi raz to samo. Staje przed zamkniętymi drzwiami. Odrucho- wo pomyślał: Z trzeciego piętra nie sposób tak łatwo uciec jak z pierwszego . Niemożliwe! osądzał, choć wiedział, że wszystko jest możliwe. Otwartymi ustami łapał powietrze. Musiał się uspokoić. Po paru minutach przyszedł do siebie. Wytarł zimny pot z czoła. Zaczął uważniej oglą- dać drzwi. W dziurce od klucza tkwiła złożona kartka, której przedtem nie zauważył. Wyjął. Przeczytał swoje nazwisko. Rozłożył. Niestety nie mogłem dłużej czekać na pana. Dziś mam dyżur w zakładzie. Proszę przyjść... dalej był podany adres znanego szpitala dla umysłowo chorych, znajdującego się na przedmieściach Poznania. Arski odetchnął z ulgą. Uśmiechnął się. Janusz jednak nie przepadł. Zaczął powoli, zmęczony, schodzić ze schodów. * * * Poczekać? zapytał szofer taksówki. O! Nie! Doktor liczył się z długą rozmową. Płacił. Kurs był drogi, zawsze kawa- łek od miasta. Ale z powrotem Janusz na pewno jakoś ułatwi mu jazdę. Brama wysoka, kamienna, kremowa. Pogodna i przyjemna. Portier zapytał o cel wizyty. Arski podał mu swoje nazwisko. Portier zatelefonował do biura, po czym wysłuchawszy instrukcji upewnił się raz jeszcze, czy istotnie ma do czynienia z panem doktorem Arskim. Legitymacja związku zawodowego pracowników służby zdrowia tym razem Arski zataił swą legitymację służbową przekonała portiera. Pokazał doktorowi drogę, już we- wnątrz terenów zakładowych : Iść trzeba prosto, między pawilonami, aż dojdzie pan doktor do dużego dwupiętro- wego budynku stojącego poprzecznie. Tam jest kancelaria. Arski powoli kroczył przez zakładowy park. O tej porze pensjonariusze są widać na obiedzie lub na zajęciach, gdyż mimo przepięknej pogody ogród jest pusty, a w oknach budynków też nie widać żywej duszy. W jednym pawilonie wszystkie okna są zakratowane. Te kraty, w zestawieniu z bujną zielonością parku oraz wesołą bielą luzno stojących budyn- ków, są jakąś dysharmonią, boleśnie przypominającą, że zakład jest przybytkiem najcięższego nieszczęścia, jakie może spotkać człowieka. Z daleka zobaczył rozłożysty, dwupiętrowy budynek. Nagle zapragnął poczekać tu, wśród drzew, na Janusza, który uprzedzony, niewątpliwie zaraz wyjdzie mu naprzeciw. Nie zatrzymał się jednak. Wozny stojący przy wejściowych schodach zapytał go pierwszy: Pan doktor Arski? Pokazano mu jakieś drzwi. Zapukał i wszedł. Zza białego biurka uniósł się mężczyzna w fartuchu. To nie był jednak Janusz %7łukro- wski. Znowu nie Janusz? pomyślał rozpaczliwie. Pan doktor Arski? Potwierdził. ( Boże! Ciągle się go o to jedno pytają! ) Kolega %7łukrowski prosił, by pan tutaj zostawił swoją teczkę, palto i przeszedł do jego gabinetu. Wozny pana zaprowadzi. Arski skrzywił się. Ciągle dalej i dalej mruknął. Czuł, że jest coraz bardziej zmęczony. Obcy lekarz uśmiechnął się ze zdawkową uprzejmością. Arski z ulgą położył wszystkie rzeczy, które mu ciążyły. Teczkę, palto, kapelusz. Poczuł się lżej i razniej. Za drzwiami gabinetu czekał już na niego wozny. Prowadził go przez długi, zupełnie pusty korytarz. Z obu stron korytarza znajdowały się niezliczone ilości drzwi. Arskiemu doskwierało zmęczenie, był już zdenerwowany tym nieu- stannym odsuwaniem się Janusza %7łukrowskiego. Wozny milczał. Wydawało się doktorowi, że idą już tak bardzo długo. Doszli do jakiejś klatki schodowej. Przewodnik wskazał ręką w dół. Zeszli. W suterenie ujrzał długi, tym razem rzęsiście oświetlony korytarz. Nad dziesiątkami drzwi umieszczone były małe lampki, tabliczki. Każde drzwi miały w środku niewielkiego judasza i były pozbawione klamki. Zupełnie gładkie. Tutaj znajduje się gabinet doktora %7łukrowskiego? zapytał zdumiony. Zaraz będzie burknął posługacz. Z głębi korytarza nadszedł drugi wozny i bez słowa przyłączył się do idących. Szli zupełnie cicho. Arski zorientował się, że podłoga wyłożona jest miękkim materia- łem ściszającym kroki. Zrobiło mu się nieprzyjemnie. Powróciło uczucie już raz dziś dozna- ne: obserwacji! Tu! wozny zawołał półgłosem. Zatrzymali się przed drzwiami z judaszem, lampką, bez klamki. Nie tak wyglądają drzwi do gabinetu lekarza... Wozny specjalną, wyjętą z kieszeni klamką otworzył drzwi. Arski zobaczył przed sobą zwyczajną celę, z okratowanym oknem i pryczą stojącą po prawej stronie. Cela była pusta. Nie! krzyknął ogarnięty nagłym strachem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||