Index Montgomery L. M. Emilka 03 Emilka na falach Ĺźycia 453. Hardy Kate ĹwiÄto Ĺźycia Schopenhauer Artur Metafizyka Ĺźycia i Ĺmierci Emilie Rose MiĹosne pojednanie Christie Agatha Pora przypśÂywu Alan Dean Foster Slipt Loving_the_Beast_Naima_Simone Williams Charles W biegu W obronie wegetarianizmu. Czas, żeby fakty mówiły same za siebie Faber Gustav Merowingowie |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] rzystując ich osłupienie, zwolnił zamki teczki i wyjął plik dokumentów. Pchnął je w stronę Mitcha po blacie. - Moi prawnicy przygotowali kontrakt. - Dlaczego? - zapytał Rand podejrzliwie. - Jeżeli LRK będą właścicielami Mardi Gras Cruising, wówczas niezależnie od tego, czy wypełnicie warunki testamentu czy nie, LRK i cały majątek Everetta Kincaida pozostanie w rękach waszej rodziny. - Masz na myśli, że jeżeli stracimy majątek, to na własną rzecz. Pokrętna lo- gika - odezwał się Rand, przerzucając strony. - Ale może zadziałać. Nasi prawnicy muszą przejrzeć ten kontrakt. - Oczywiście. - Nic z tego - odezwał się Mitch. - Nie mamy dość wolnej gotówki, o czym na pewno wiesz, skoro twoja firma wykupiła kredyt LRK. To pusty gest. A gdybyś po S R zrealizowaniu tego kontraktu zażądał zwrotu pożyczki, znalezlibyśmy się w sytu- acji gorszej, niż jesteśmy teraz. - Nie zamierzam żądać spłaty, choć przyznaję, że taki był mój pierwotny plan. Warunki pozostaną jak w oryginalnym dokumencie. A jeśli chodzi o to, czy stać was na ten zakup... chyba nie zwróciliście uwagi na żądaną przeze mnie cenę. Strona pięćdziesiąta. Ostatni punkt. Po chwili Rand popatrzył na niego z niedowierzaniem. - Zwariowałeś? - Wasz ojciec chciał sprzedać cały swój majątek Mardi Gras, czyli mnie, za jednego dolara. Ja tylko uczciwie wyrównałem jego ofertę. Straci miliardy, ale to się da odtworzyć. Dwa tygodnie bez Nadii dowiodły mu, że są na świecie rzeczy warte więcej niż każde pieniądze. Mitch zmrużył oczy. - Gdzie jest haczyk? Lucas uśmiechnął się, bo haczyk oczywiście istniał. Zawsze jest, jeśli jakiś interes wydaje się zbyt dobry, by być prawdziwy. - Zwolnijcie mięśniaka. Chcę porozmawiać z Nadią. - Ona nie chce z tobą rozmawiać. - Taka jest umowa. Porozmawiam z nią dzisiaj na aukcji dla biblioteki albo wycofuję ofertę. Bierzecie albo nie. Rand popatrzył na niego z rosnącym szacunkiem. - Masz jeden wieczór. Jeśli potem nie będzie chciała mieć z tobą nic do czy- nienia, lepiej się wycofaj. - Zgoda. - Wyciągnął dłoń nad blatem. S R ROZDZIAA DZIESITY - Północ już niebezpiecznie blisko, Kopciuszku. Nadia podskoczyła i odwróciła się raptownie, prawie łamiąc sobie szpilki od Dolce&Gabbany i z trudem łapiąc równowagę, żeby nie wylądować na pośladkach okrytych suknią z tegorocznej kolekcji Badgleya Mischki. - Odejdz, Lucas. Nie mam teraz dla ciebie czasu. Unikała go od dwóch tygodni. Jej zupełnie zwariowany rozkład zajęć zwią- zany z aukcją na rzecz biblioteki bardzo jej w tym pomagał. Kiedy dziś spostrzegła go w tłumie, miała ochotę uciec i schować się gdzieś. Bardzo ją bolało, że zakochała się w nim dwukrotnie, dwa razy mu zaufała i za każdym razem wolał pieniądze niż ją. Jednak została, by pełnić obowiązki mistrza ceremonii. Rozejrzała się po ulicy. Gdzie się podział ten samochód z szoferem, który wynajęła na tę noc? Jeśli szybko nie odszuka, będzie musiała wziąć taksówkę... o ile jakąś znajdzie. - Odprawiłem twojego ochroniarza - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Co? Nie miałeś prawa. Potrzebny mi samochód. A może to kolejna intryga mająca na celu pozbawienie mnie majątku ojca? - Bracia ci nie powiedzieli - oświadczył raczej, niż zapytał. - Czego? - Rozmawiałem dziś z nimi. - Rozmawiałeś z nimi? O czym? - Odwiozę cię do domu przed północą. Będziesz mi jednak musiała zaufać, Nadiu. - Jak dotąd świetnie na tym wychodziłam. - Zaufaj mi - powtórzył, patrząc jej prosto w oczy. Oddała spojrzenie i wyzwała siebie w myśli od kretynek za to, że jeszcze nie S R odesłała go do diabła. Jednak teraz już nie uciekała przed kłopotami, mogła podjąć rzuconą rękawicę. - Dobrze. Gdzie twój samochód? - Chodz za mną. Ruszył z powrotem w stronę budynku. Po chwili podążyła za nim. - Lucas, muszę jechać. Nie mam czasu na włóczenie się tutaj. - Nasz transport jest na dachu. - Na dachu? - Stanęła jak wryta. - Dokładniej mówiąc na lądowisku dla helikopterów. - Przyleciałeś tu helikopterem? - Byłem dziś poza miastem, a mój lot się opóznił. Musiałem się pospieszyć. Samochód? Helikopter? Jakie to miało znaczenie, jeśli tylko dotrze do domu przed północą? - Chodzmy. Pojechali na najwyższe piętro, skąd musieli się jeszcze wspiąć po krótkich schodach. - Skąd masz pozwolenie na to? - Zrobiłem darowiznę. - Otworzył przed nią drzwi. Rzeczywiście czekał na nich mały, niebiesko-biały helikopter. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||