Index 0076.Darcy Emma Ĺlub po wĹosku Milburne Melanie Harlequin Medical 464 Ucieczka z miasta Courths Mahler Jadwiga Honor mćÂśźczyzny 01 Holly Jacobs NiezwykśÂa ksićÂśźniczka Loius L'Amour Diana Palmer A jednak śÂlub! Foley, Gaelen 2 Lord of Ice Surrender Your Love 2 Conquer Your Love Rice Anne Merrick [en] kkkk_nr4 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] na której stali. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. - Zapowiada się niezła ulewa - odezwał się. - Może burza przejdzie bokiem? - Cały dzień czułem ją w powietrzu - ciągnął. - A ty? - Twarz Kane'a znajdowała się teraz tuż przy jej twarzy. Bryony czuła ogromną pokusę wyciągnięcia ręki i dotknięcia opuszkami palców blizny na jego wardze. Zastanawiała się, kiedy to nastąpi... Kolejna błyskawica przecięła niebo, lecz Bryony, zaabsorbowana własnymi myślami, nawet jej nie zauważyła. - Lubisz burze? - spytał. - Tak... - odpowiedziała, podnosząc wzrok. Ty nie? Kane milczał, zapatrzony przed siebie, potem przymknął powieki. Bryony skorzystała z okazji, żeby mu się przyjrzeć. Rzymski nos, wyraziste rysy twarzy, mocno zarysowany podbródek, cień ciemnego zarostu na policzkach, lekki uśmiech błąkający się na wargach. O czym tak myśli? Gratuluje sobie zdobycia Mercyfields? Przypomina sobie, jak jego matka harowała tu na jego utrzymanie? A może rozmyśla o żonie, którą sobie kupił, i ich pierwszej wspólnej nocy? Kane puścił balustradę, wyprostował się i rzekł: - Mam ochotę napić się czegoś, żeby uczcić dzisiejszy dzień. - Nie będziesz miał mi za złe, jeśli nie będę ci towarzyszyć? - spytała Bryony, nawet nie starając się opanować sarkazmu. - Nie chcesz wypić za naszą przyszłość? - Niekoniecznie. - W porządku - rzekł. W drzwiach odwrócił się i dodał: - Zobaczymy się pózniej. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Bryony patrzyła na odbicie ołowianych chmur w tafli wody i zastanawiała się, czy wydarzenia pierwszego dnia małżeństwa mają wpływ na jego przebieg. Czy nasz związek już zawsze będzie pojedynkiem dwóch przepełnionych goryczą osób walczących o dominację? Kolejna błyskawica zygzakiem rozdarła niebo. Grzmot zabrzmiał tak blisko, że stary dom zatrząsł się w posadach. Pod wpływem nagłego impulsu Bryony zeszła z werandy, ręką zebrała sute fałdy spódnicy, na palcach przebrnęła przez kałuże na podjezdzie i przeszła na trawnik za ogrodem różanym. Tam zrzuciła pantofle, uniosła twarz ku strugom ciepłego deszczu i obróciła się trzykrotnie. Szeroka spódnica rozłożyła się jak kielich kwiatu. Trawnik stał się sceną, a odgłosy burzy muzyką, do której tańczyła, opowiadając o rozpaczy i stracie. Tańcząc, opowiadała o bracie, za którym wciąż tęskniła, o jego krótkim życiu zakończonym absurdalnym wypadkiem, który nigdy nie powinien się wydarzyć. Opowiadała o daninie ze swojej wolności, o ponurej wizji małżeństwa z mężczyzną, który traktował ją jak zdobycz wojenną, a nie jak kobietę, którą może pokochać. Opowiadała o matce Kane'a, Sophie, której nie dane było zobaczyć, jak wysoko zaszedł jej syn, chociaż ciężką pracą przyczyniła się do jego sukcesu. O tym, że teraz uśmiecha się, patrząc z góry na dumnego nowego właściciela Mercyfields. Tańczyłaby dłużej, lecz burza zaczęła się oddalać, jej pomruki słabnąć, jak zamierająca owacja po przedstawieniu. Bryony podniosła z ziemi pantofle, drugą ręką przytrzymała zabłocony dół sukni i przez trawnik usłany strąconymi przez ulewę płatkami róż wróciła do domu. Kane, oparty o framugę drzwi, z gniewną miną czekał na nią. - Piorun mógł w ciebie trafić - skarcił ją. - Starałam się, jak mogłam, ale się nie udało - od- parowała. Butnym gestem odrzuciła mokre włosy do tyłu i dodała: - Jesteś na mnie skazany. Szkoda, bo tak byś miał Mercyfields bez zbędnej lokatorki. - Mercyfields nic dla mnie nie znaczy. - Zapomniałam. Przecież tobie chodziło tylko o udowodnienie swojej racji. Chciałeś odebrać Mercyfields mojemu ojcu, który, przypomnę ci, ze szczodrego serca płacił za twoje wykształcenie. Gdyby nie jego pomoc, nie byłbyś tym, kim jesteś. - Racja. Nie byłbym - odparł i rzucił jej nieprzeniknione spojrzenie. - Z pewnością nie byłbym. - Jesteś usatysfakcjonowany? - ciągnęła z goryczą w głosie. - Osiągnąłeś zamierzony cel. Doprowadziłeś naszą rodzinę do upadku. W twoim rozumieniu sprawiedliwości stało się zadość. Co za szkoda, że Austin tego nie dożył. Twoja radość byłaby jeszcze większa. - Uważasz mnie za nienormalnego, bo domagam się sprawiedliwości? - Kane przybrał ostry ton. - Powiem ci, co jest nienormalne! Twój brat nie był takim aniołkiem, za jakiego go masz, twój ojciec również nie jest święty. Właśnie twoja uporczywa odmowa zobaczenia ich prawdziwego oblicza, jest nienormalna. Ostre słowa Kane'a dotknęły Bryony do żywego Nie miała złudzeń co do ojca, ale wara Kane'owi od Austina. - Kim ty jesteś, żeby oceniać mojego brata? - wybuchnęła. - Właśnie ty, syn kobiety o wątpliwej reputacji. Wiedziała, że się zagalopowała, lecz nic już nic mogła zrobić. Oczy Kane'a zapłonęły gniewem. Widać było po nim, że całą siłą woli stara się nad sobą zapanować. - Możesz wyrazić się jaśniej? - Ja... ja... - Bryony zaczęła się jąkać. Chciała się cofnąć i uciec, lecz Kane był szybszy. Chwycił ją za ramię, aż pałce wbiły jej się w ciało i przytrzymał. - Czekam na odpowiedz - syknął groznie. Ze strachu oczy Bryony rozszerzyły się, lecz duma nie pozwalała jej ustąpić. - Twoja matka miała tutaj kochanka - rzekła, butnie zadzierając podbródek. - Wszyscy o tym wiedzieli. - Wiesz, kto nim był? Bryony zwilżyła nagle wyschnięte wargi. - Nie... Nikt nie chciał mi tego zdradzić. Podej- rzewam, że któryś z ogrodników. Kane puścił teraz jej ramię i odwrócił się do niej tyłem. Bryony patrzyła chwilę na jego sztywno wyprostowane plecy i zastanawiała się, czy o tym wiedział. Jeśli nie, jej słowa musiały być dla niego ogromnym wstrząsem. Ogarnął ją wstyd. - Przepraszam - szepnęła. - Sądziłam, że wiesz. Obrócił się na pięcie. Usta mu drżały. - Zawsze wiedziałem. Nie była pewna, jak zinterpretować jego ton. - A wiedziałeś, z kim się spo... kto to był? Kane długo milczał, zanim odpowiedział: Zostawmy ten temat. Co to teraz ma za znaczenie? Ona nie żyje. Podszedł do balustrady, dłonie oparł na poręczy i niewidzącym wzrokiem spojrzał na ogród. Bryony zmarszczyła brwi. - Jak zmarła? - Bryony spytała w końcu. - Popełniła samobójstwo - odparł sztucznie spokojnym głosem. Samobójstwo? Zimny dreszcz przebiegł Bryony po krzyżu. - Przykro mi... - Niepotrzebnie - burknął i oglądając się za siebie, dorzucił: - To nie ty ją do tego doprowadziłaś. Smutek w jego spojrzeniu był nie do zniesienia. - Jak dawno to się stało? - spytała. - Niewystarczająco dawno, żebym wybaczył winowajcy. - Samobójstwo zawsze wywołuje głębokie poczucie winy u tych, którzy pozostali - rzekła, chcąc go odrobinę pocieszyć. - Niestety nie u tych, którzy ponoszą największą winę. - Nie obwiniaj siebie... - Nie obwiniam. - A kogo obwiniasz? Kane odwrócił wzrok. Domyśliła się, że uznał temat za zamknięty i że już niczego więcej się od niego nie dowie. - Jutro musimy wstać bardzo wcześnie - rzekł - Proponuję, żebyś wzięła ciepłą kąpiel i się położyła. Obudzę cię o świcie. - Bryony przyglądała się mu kompletnie zbita z tropu. Czy to ma znaczyć, że nie chce, żeby... Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz zaraz zamknęła. Nie znajdowała odpowiednich słów na wyrażenie swoich odczuć. Widząc jej zmieszanie, Kane spojrzał na nią i uśmiechnął się łagodnie. - Masz mnie za [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||