Index 671. Morris Debrah OgrĂłd po deszczu Davis Justine Prawo do miĹoĹci BolesśÂaw Prus Placówka Depresja_ _Janusz_KrzyćąćËowski J. SZTUMSKI WstćÂp do metod i technik badaśÂ spośÂecznych Conrad Linda Pasja i namićÂtnośÂć Kursa MaśÂgorzata J. TeśÂciowć oddam od zaraz Duchy na dachu Antologia humoru i groteski Angela F Laura Baumbach Details of the Hunt (Loose Id) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] uśmiechem. Sidney Prendergast potrząsnęła głową z udawaną dezaprobatą. - Cóż, zobaczmy z czym mamy pracować. - Dodała do podkładki czystą kartkę. - Jak się nazywa osoba stracona w Salem? - Carter. - powiedziała Libby. - Sarah Carter. - A rzekoma zbrodnia? - Czary. * * * * W domu mile dalej, w pokoju, do którego nikt by nie podejrzewał, że Christine Abernathy kiedykolwiek wejdzie, właśnie miał rozpocząć się rytuał. Pomimo że zastosowane przedmioty były nowoczesne, sam rytuał był bardzo, bardzo stary. Wśród wirującego dymu czterech lasek kadzideł, podniosła kawałek 60 centymetrowego drutu, takiego używanego w wielu elektrycznych systemach. Trzymała drut 6 cali nad płomieniem grubej, czarnej świecy. - Fiagra. - recytowała. - Fiagra, fiagra, fiagra. - pomimo że drut nie wszedł w bezpośredni kontakt ze świecą, zaczął się tlić, następnie zajął się ogniem. Upuszczając palący się drut na zimną kamienną podłogę, Christine odwróciła się do następnego obiektu - czujnik dymu, używanego w wielu domach i komercyjnych budynkach. Przesunęła czterokrotnie rękoma nad urządzeniem, za każdym razem wymawiając "Dormire". Skandowała. - Dormire, dormire, dormire. Na podłodze, kawałek elektrycznego drutu nadal się palił, zapach jego izolacji dodał mocną chemiczną nutę do zapachu kadzideł. Na pobliskim stole, czujnik dymu, z nienaruszonymi bateriami, nadal milczał. * * * * - Mogę sprawdzić dokładną datę śmierci Sarah Carter, jeśli potrzeba. Przetrwało wiele dokumentów z czasu procesów czarownic. - Sidney Prendergast pisała przez kilka chwil, następni spojrzała w górę. - No więc, potomkowie Sarah? - Jedna córka. - odpowiedział Morris. - Imię Rebecca. Jeśli jest jakieś drugie imię, nie znamy go. - Okay, to raczej nie ma znaczenia. Ludzie nie zawsze mają drugie imię w dzisiejszych czasach. - napisała coś jeszcze. - Data urodzenia Rebecci? - Również nie znana. - powiedział. - Wierzymy, że miała około siedem lat gdy jej matka zmarła, więc... Sidney Prendergast ponownie spojrzała w górę. - Mówicie, około siedmiu. - pogarda dla nieprecyzyjności była wyrazna w jej głosie. - Noo dobrze, co się stało z małą dziewczynką po śmierci matki? - Została zabrana przez krewnych z Bostonu. - powiedziała Libby. - Ich nazwiska? Libby potrząsnęła głową. - Nie mamy pojęcia. Sidney Prendergast zamrugała kilka razy. - Cóż, czy to była rodzina ze strony matki, czy ojca? - Obawiam się, że ta sama odpowiedz. - powiedziała Libby. - Czy oni formalnie adoptowali Rebeccę, czy tylko pozwolili jej mieszkać z nimi? Quincey Morris i Libby Chastain milczeli. Sidney Prendergast postukała ołówkiem o biurko kilka razy. - Cóż, w takim razie, jakie jeszcze informacje manie o linii rodzinnej? Po kolejnej krótkiej chwili ciszy, Morris odpowiedział. - Obawiam się, że nic więcej. - Nic? - To są wszystkie fakty jakie znamy. - powiedział Morris. - Mieliśmy nadzieję, że ty będziesz mogła wypełnić luki. Dlatego chcemy cię zatrudnić. - By znalezć kogoś żywego, mając nic poza... - uderzyła lekko dłonią o podkładkę - tym? Morris pokiwał głową z zakłopotaniem. - Do diabła, skąd macie pewność, że ta linia rodziny nie wymarła gdzieś po drodze? To się często zdarza, zwłaszcza z rodzinami tak starymi. Skąd wiecie, że istnieje jakiś żywy potomek? - Wiemy. - powiedział Morris. - Nie mam prawa powiedzieć skąd, ale wiemy. - Aw, Jezu... - Sidney Prendergast rzuciła ołówek na biurko i odchyliła się na krześle. - Cóż, na szczęście dla was, mój staruszek wychował mnie na etyczną osobę. Więc, zamiast spędzać sześciu miesięcy na udawaniu pracy nad tym kawałkiem gówna, a następnie wysłaniu wam rachunku na 10 cz 12 stów, powiem wam od razu: to jest niewykonalne. Nie z tymi ograniczonymi... - Przepraszam.... - powiedziała nagle Libby Chastain. - odwracając się do niej, Morris zobaczył, że Libby rozgląda się po pokoju, następnie spojrzała na drzwi, przez które weszli. - Przepraszam, że przerywam - kontynuowała Libby, a było coś w jej głosie, co natychmiastowo postawiło Morrisa w stan gotowości. - Ale tak się zastanawiałam, czy wy też czujecie dym? Rozdział 13 - Poczekajcie tutaj. - powiedział Morris. Otworzył drzwi na korytarz i wyszedł na podest. Kilka chwil pózniej wrócił. - Schody są już wypełnione dymem. - powiedział krótko. - Nigdy nie dotrzemy na dół - albo się usmażymy albo udusimy. Ludzie z innych biur byli teraz na korytarzu, wołali do siebie i biegali w różne strony. Smużki dymu wirowały wokoło jak złe duchy. Libby odwróciła się do Sidney Prendergast. - Czy są jakieś inne schody na tym piętrze? - Nie, ale kogo to obchodzi? - powiedziała Sidney gorączkowo. - Wezmy pieprzoną windę! - Zły pomysł - powiedziała jej Libby. - Przyciski przypodłogowe mają czujnik ciepła. Winda pojedzie prosto w ogień. - Jezu, co robimy? - głos Sidney Prendergast zbliżał się do histerii. Libby położyła uspokajającą dłoń na jej ramieniu, następnie powiedziała do Morrisa. - Straż pożarna powinna przybyć niedługo. Myślisz, że tyle wytrzymamy? Morris potrząsnął głową z powątpiewaniem. - Ogień jest jakieś piętro czy dwa pod nami. W każdym razie, słyszysz jakiś alarm przeciwpożarowy, czujniki dymu, cokolwiek? Libby słuchała przez chwilę. - Nie, nie słyszę. - powiedziała i spojrzała na Morrisa. - To prawie tak jakby ktoś chciał nas tu uwięzić, prawda? - Potomek Sarah Carter gra na całego. - powiedział ponuro Morris. - Czy umiałabyś jakoś zgasić ogień? Libby potrząsnęła głową. - Nie gdy teraz się rozprzestrzeniło. Potrzebowałabym sprzętu, którego ze sobą nie mam, i dużo czasu na przygotowanie. - O czym wy biadolicie? - Powiedziała gniewnie Sidney. - Musimy się stąd wydostać! Libby umieściła rękę na karku kobiety i wymamrotała kilka słów, których Morris nie słyszał. Po kilku sekundach, jakaś część paniki Sidney Prendergast zniknęła. - Ona ma rację, Quincey. - powiedziała Libby. Morris przytaknął, jego oczy zwęziły się. - Cóż, nie możemy tu zostać i nie możemy zejść na dół. Wszystko co pozostaje to góra. Odwrócił się do Sidney Prendergast. - Ile jest pięter pomiędzy nami a dachem? Sidney pomyślała szybko. - Trzy. Trzy piętra nad tym. - Jest wejście na dach, prawda? - J-Ja nie wiem, ja nigdy... Morris odwrócił się do Libby. - Musi być jakiś sposób na dotarcie na dach, tak by mogli naprawić przecieki i tak dalej. Jeśli drzwi będą zamknięte, myślisz, że mogłabyś je otworzyć? - Prawdopodobnie, - powiedziała Libby. - Ale powiedzmy, że dotrzemy na dach. Co nam to daje? - Czas. * * * * Oczy łzawiły gdy we troje wyszli na płaski dach budynku Kingsbury. Wszyscy kaszleli i dyszeli, mimo że użyli odzieży by nakryć usta i nos gdy wspinali się po schodach. Zwieże powietrze ułatwiło im oddychanie w ciągu kilku minut. Sidney Prendergast upadła twarzą w dół na chropowatą powierzchnię dachu i leżała tam, ciężko oddychając. Quincey Morris włożył swoją marynarkę i spojrzał poza brzeg dachu, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||