Index Montgomery L. M. Emilka 03 Emilka na falach Ĺźycia Bain, Darrell & Berry, Jeanine Gates 03 World of the Sex Gates Arthur D Howden & Robert Louis Stevenson Porto Bello Gold (pdf) Chris Ewan Charlie Howard 03 Dobrego zlodzieja przewodnik po Las Vegas Czarna Legenda DziejĂłw Polski â Jerzy Robert Nowak 18. Roberts Nora Pokusa 02 Rajska jabĹoĹ Andre Norton and Mercedes Lackey Halfblood Chronicles 03 Elvenborn Janrae Frank Lycan Blood 03 If Truth Dies [pdf] 0911. Radley Tessa RĂłd SaxonĂłw 03 Pod dobrÄ opiekÄ King.William. .Przygody.Gotreka.i.Felixa.03. .ZabĂłjca demonĂłw |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] była jakaś rodzina. Kobieta i mężczyzna mocno przytulali trójkę małych dzieci. - Coście za jedni? - padło krótkie pytanie ze strony mężczyzn. - Jestem Ałtaj z pokolenia Issachara. Mieszkamy, a właściwie mieszkaliśmy w Bet-Szean. Kiedy dowiedzie- 58 przycupnęli w bezruchu. Przestraszeni nadsłuchiwali czającego się niebezpieczeostwa. Po dłuższej chwili milczenia zdecydowali się iśd dalej. Jednak nie było to takie proste. - No, co jest z tą drabiną? - zapytał któryś z mężczyzn. - Znów się zaplątała w zaroślach - odpowiedział inny. - Pomóżcie ją wyciągnąd. We dwóch nie damy rady. Wszyscy chwycili za długą drewnianą drabinę. Osiemnaście rąk ciągnęło ją, ale bezskutecznie. - Zobacz tam z tyłu. Na pewno zaczepiła się o coś - rzucił komendę przywódca. Gdy wszyscy nadal mocno ciągnęli, przeszkoda niespodziewanie puściła i cała dziewiątka, niczym wystrzelona z procy, wpadła w gęste zarośla. - Ajj, moje oko! Chyba wykłułem sobie oko - wołał jeden z nich. Inny zorientował się po ciemku, że teraz na ziemi leży ich więcej, niż było. Przestraszony zaalarmował najciszej, jak mógł: - Hej, tu są jacyś ludzie. Wszyscy wieśniacy skupili się wokół przestraszonych nieznajomych, kulących się w zbitą gromadkę. To była jakaś rodzina. Kobieta i mężczyzna mocno przytulali trójkę małych dzieci. - Coście za jedni? - padło krótkie pytanie ze strony mężczyzn. - Jestem Ałtaj z pokolenia Issachara. Mieszkamy, a właściwie mieszkaliśmy w Bet-Szean. Kiedy dowiedzie- liśmy się, że izraelska armia przegrała bitwę, uciekliśmy wszyscy. Nasze osiedla całkiem opustoszały. - Pewnie teraz przyjdą filistyoskie rodziny i zamieszkają w naszych domach. Gdzie my teraz się podziejemy? - dodała kobieta, po czym zaczęła szlochad. - Cicho, kobieto, nie płacz! - mąż uspokajał ją, jak tylko potrafił, chociaż też wyglądał na przerażonego. - Bet-Szean? Tam właśnie idziemy, czy to jeszcze daleko? - zapytał Nachraj. - Zaraz za tym lasem. Ale na litośd Elohima, po co tam idziecie? Chcecie wpaśd w łapy Filistynów? Kim wy w ogóle jesteście? - dopytywał się Ałtaj. - Idziemy z Jabesz w Gileadzie. Tam mieszkamy. Podobno w Bet-Szean jest nasz pan, czy widzieliście go? - Nikogo nie widzieliśmy, przecież słyszycie, że uciekliśmy natychmiast po bitwie. My już nic nie wiemy - ojciec rodziny był naprawdę zmęczony. - Chodzcie lepiej z nami. Bezpieczniej byd w gromadzie, niż siedzied tu samemu - zaproponował rodzinie jeden z Jabeszytów. - My już tam nie pójdziemy. Przecież nie mamy do czego wracad - odpowiedziała płacząca kobieta. - A macie chociaż co jeśd? - zapytał Nachraj. - Nie mamy nic. Gdy zobaczyliśmy z daleka Filistynów, natychmiast uciekliśmy w wielkim strachu. Zostawiliśmy wszystko w domu - wyjaśnił załamany Ałtaj. - Wezcie trochę naszego chleba. To niewiele, ale przeżyjecie dzieo dłużej - przywódca grupy wyciągnął 59 mały pakunek zawinięty w lniany materiał i przekazał głowie rodziny. - A co wy będziecie jeśd? - zapytał ojciec. - Mamy jeszcze trochę jęczmiennego ziarna uspokajał Jabeszyta. Kobieta natychmiast porwała chleb, odwinęła go i dała zgłodniałym dzieciom. Mlaskające maluchy w kilka chwil pochłonęły smaczny podarunek. - Na wszystkich aniołów, Jakubie, masz zakrwawioną całą twarz - jeden z mężczyzn zawołał do swego towarzysza. - Cicho! - zganił go Nachraj. - Tu wszędzie mogą byd Filistyni. Jednak uwaga wszystkich przeniosła się teraz na rannego człowieka. Ten siedział w milczeniu, przyciskając dłoo do oka. Chociaż deszcz zmywał powoli krew z jego twarzy, to spod dłoni sączyła się stale świeża, czerwona strużka, widoczna w szarym świetle brzasku. - Pokaż, musimy to opatrzyd - zaniepokoił się Nachraj. Odciągnął dłoo cierpiącego, odsłaniając jego ranę. - Dzięki niech będą naszemu Panu, masz nadal oko. Skaleczyłeś się tuż obok. Głęboko się ukłułeś. Ale masz tej krwi! Następnie mężczyzna chwycił za dolny brzeg swej koszuli i mocnym szarpnięciem oderwał długi pas materiału. Przyłożył prymitywny opatrunek do rany towarzysza i mocno zawiązał z tyłu głowy. - Niech dobry Elohim da ci zdrowie. Będzie dobrze, Jakubie. Ruszajmy w dalszą drogę. 60 Po niedługim czasie zmęczeni mężczyzni dotarli na skraj lasu. Skryli się pośród młodych akacji. Przed nimi roztaczała się rozległa łąka, a za nią mury miejskie Bet-Szean. - Co teraz robimy? - zapytał jeden z przestraszonych Jabeszytów. - Musimy przejśd przez to pole, pod mury miasta - odpowiedział Nachraj. - Nie widad żadnych filistyoskich straży - półgłosem zastanawiał się któryś z wieśniaków. - Pewnie są gdzieś na murach. Pogasili wszystkie pochodnie, bo już świta. O, patrzcie, tam się coś dymi - komentował inny. - Czy są straże, czy nie, musimy to zrobid. Nie możemy tutaj tak zostawid naszego pana. Albo go zabierzemy, albo nie mamy już po co żyd. Niech Elohim nas poprowadzi - westchnął Nachraj i rzucił komendę: - Ruszajmy pod mury! Dziewiątka mężczyzn ruszyła biegiem przez pole. Przemieszczali się nisko pochyleni. Każdy łopot skrzydeł nietoperza czy huczenie sowy powodowały, że padali natychmiast na ziemię. Gdy robiło się znów cicho, podnosili się i przebiegali następny dystans. W koocu dopadli do jakiegoś rowu tuż przy bramie miasta i schowali się w nim. Rów był w połowie wypełniony wodą, ale mężczyzni prawie nie zwrócili na to uwagi, bo i tak byli cali mokrzy. Znów zaczęło mocno padad. Deszcz teraz sprzyjał ich akcji, bo zagłuszał wszelkie inne dzwięki. Przybysze bacznie się rozglądali. Na szczęście nadal nigdzie nie było widad filistyoskich straży. Nagle wszyscy osłupieli. Cała grupa patrzyła na mur tuż obok wejścia i ten widok całkowicie ich poraził. Dwóch czy trzech zaczęło szlochad. Inny w milczeniu pokazywał palcem to, co pozostali i tak już widzieli. W koocu ktoś odezwał się drżącym głosem: - A więc to prawda. Nasz pan jest tutaj. Na murze, tuż obok wyrwanej bramy, wisiało przyczepione ciało jakiegoś dużego mężczyzny. Był nagi i [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||