Index McMahon Barbara RozwaćąćËny i romantyczna James_Ellen_Na_przekor_milosci Alan Burt Akers [Dray Prescot 07] Arena of Antares (pdf) Wilde Security 1 Wilde Nights in Paradise Tonya Burrows Le Guin Ursula K. Ekumena T. 6 SśÂowo Las Znaczy śÂwiat Idries Shah Learning How To Learn Psychology And Spirituality In The Sufi Way 289p Kent Alison Tak miało być 00000126 Mickiewicz Konrad Wallenrod Condon Richard Kandydat Alan Dean Foster Icerigger 3 Deluge Drivers |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Dokąd, moja pani? - Na zachód. Podczas rozmowy moja wizja w szafirze rozmyła się. Musiałem raz jeszcze wciągnąć w nozdrza dym, jak również powtórzyć zaklęcie, by przywrócić jej ostrość. Z wysiłkiem przemieściłem pole widzenia do góry i skierowałem je na zachód, kierując się słońcem. Moje umiejętności ciągle jeszcze były dalekie od doskonałości; raz wpadłem w jakąś górę i wszystko wokół mnie stało się czarne, dopóki nie przedostałem się na drugą stronę. Tak przeleciałem nad wzgórzami Ir, następnie równiną przybrzeżną i wzdłuż doliny Kyamos. Przemknąłem nad Chemnis z jej statkami i ujściem rzeki, by wreszcie znalezć się nad szerokim błękitnym morzem. Pokonywałem milę za milą, nie widząc nic poza jakimś przypadkowym ptakiem morskim czy wielorybem wyrzucającym w górę fontannę wody. W pewnej chwili moją uwagę przyciągnęło skupisko czarnych punkcików. Wkrótce zmieniły się we flotyllę długich statków o ostro zakończonych dziobach. Każdy miał kwadratowy żagiel dobrze wypełniony wiatrem. Zniżyłem lot, by mieć lepszy widok. Pokłady były przepełnione ludzmi, którzy wyglądali zupełnie inaczej niż Novarianie. Większość z nich była całkowicie naga, kilku zaledwie nosiło luzno zarzucone, powiewne płaszcze. Mieli czarną skórę, kudłate, pokręcone włosy i wielkie, równie pokręcone brody. Włosy i brody były w różnych kolorach, od czarnego do rudego. Czarne oczy spoglądały z przepaścistych oczodołów pod wielkimi brwiami, nosy mieli szerokie i płaskie, jak zapadnięte. Madame Roska stawała się coraz bardziej podniecona, gdy opisywałem jej, co widzę. Nagle wszystko się urwało. Z nadbudówki na rufie statku, któremu przyglądałem się przez szafir, wyszedł kościsty, stary Paaluańczyk o siwych włosach i brodzie. Trzymał coś, co wyglądało jak kość z ludzkiej nogi, a jego oczy wypatrywały czegoś w górze. W końcu wbił we mnie wzrok z głębin kamienia. Wykrzyknął coś niesłyszalnego i skierował kość na mnie. Wizja rozmyła się i rozpadła w tańczące, świetlne zygzaki. Gdy opowiadałem o wszystkim Rosce, ta krążyła po kaplicy, gryząc paznokcie. - Paaluańczycy - powiedziała - wygłodnieli ponad miarę. Trzeba ostrzec syndyków. - Czego oni pragną? - Napełnić spiżarnie, to wszystko. - Czy to znaczy, że są ludożercami? - Właśnie. - Powiedz mi, proszę, co to za naród? Myślałem, że na tym planie ludzie, którzy chodzą nago i zjadają inne istoty ludzkie są uważani za prymitywnych barbarzyńców. Jednak statki Paaluańczyków wydają się dobrze zbudowane i prowadzone, choć nie jestem ekspertem w tych sprawach. - Nie ma żadnych barbarzyńców; w istocie są oni bardzo wysoko rozwiniętą cywilizacją, lecz zupełnie odmienną od naszej. Wiele z ich zwyczajów, jak chodzenie publicznie nago i antropofagię, uważamy za barbarzyńskie. Lecz co mamy zrobić? Jeśli pójdę do syndyków, powiedzą, że próbuję ich ostrzec, bo chcę uzyskać miejsce w radzie. A może ty przekażesz im tę wiadomość? - Cóż, pani, jeśli udałoby mi się stanąć przed nimi, mógłbym opowiedzieć o tym, co zobaczyłem. Lecz nie mam prawa domagać się od nich posłuchania. - Dobrze, dobrze. Widzę, że będziemy musieli zrobić to wspólnie. Wezwij garderobianą. Już po chwili madame Roska, ubrana wyjściowo, zażądała lektyki. Lecz wtedy do drzwi zakołatała jej przyjaciółka. Ledwie ta kobieta znalazła się w środku, rozbrzmiała lawina okrzyków: Kochanie! , Wspaniałe! i tym podobnych. Wiedziałem, co będzie dalej. Pilna misja do syndyków uległa zapomnieniu; obie kobiety rozsiadły się i zaczęły plotkować. Gdy gość nas opuszczał, oświetlające pomieszczenie światło słoneczne stało j się bardzo słabe i nastał czas kolacji. - Jest już za pózno, by cokolwiek dzisiaj robić - stwierdziła znużona Roska. - Zdążymy jutro. - Ależ, pani! - zaprotestowałem. - Przecież tej wstrętne kreatury zza morza są o kilka dni drogi od naszego wybrzeża, czyż więc wiadomość o tym nie powinna być ważniejsza od wszystkiego innego? Na naszym planie mówimy, że pęknięty stół można naprawić wbijając jeden gwózdz, gdy do złamanego i dziesięć może być za mało. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||