Index Christy Poff [Internet Bonds 09] Terms of Surrender [WCP] (pdf) Leigh Lora Twelve Quickies of Christmas 04 Sarah's Seduction Christopher Moore The Lust Lizard of Melancholy Cove (v5.0) (pdf) Agata Christie BoĹźe Narodzenie Herkulesa Poirot Christie, Agata Hercule Poirot 21 Morphium The Bewitching Tale of Stormy Gale Christine Bell Christenberry Jude WybraĹcy losu Zapach luksusu Agata Christie Entliczek pentliczek Schaller Christian Pius IX(1) Christina Dodd WybraĹcy CiemnoĹci 4 W PĹomieniach |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] znajomym. Udało mu się kiedyś zdemaskować pokojówkę, która najęła się do pracy, posługując się fałszywymi referencjami, i ulotniła z częścią biżuterii Frankie. - Dzień dobry, inspektorze. - Dzień dobry, wasza lordowska mość. Mam nadzieję, że złego się nie stało. - Jak dotąd nie, ale chyba wkrótce będę musiała zrobić pad na bank, bo zaczyna mi brakować pieniędzy. Inspektor roześmiał się tubalnie, uznając to za świetny: - W zasadzie przyszłam tu zadać panu parę pytań z czystej ciekawości. - Ach, tak? - Niech mi pan powie, inspektorze, czy ten człowiek, który spadł w przepaść, Pritchard, czy jak mu tam... - Tak jest, Pritchard. - ...miał przy sobie tylko jedno zdjęcie? Ktoś mi mówił, miał ich trzy! - Tylko jedno. Zdjęcie siostry. Przyjechała tu i zidentyfikowała zwłoki. - Co za bzdury opowiadają o trzech zdjęciach! - Ach, to proste, lady Frances. Ci dziennikarze przesadzają bez opamiętania i mylą się nie rzadziej niż co drugi raz. - Wiem - potwierdziła Frankie. - Słyszałam już niestworzone historie. - Przerwała, po czym dała upust fantazji. - władają, że kieszenie miał wypchane dokumentami dowodząc mi, że był bolszewickim agentem, czy też narkotykami, i w dodatku, że miał przy sobie masę fałszywych banknotów. Inspektor roześmiał się z całego serca. - A to dobry dowcip! - Naprawdę to myślę, że miał przy sobie zwyczajne rzeczy. - A i tego niewiele. Chusteczka do nosa, bez inicjałów. Trochę drobnych, paczka papierosów, kilka banknotów luzem, bez portfela. %7ładnych listów. Mielibyśmy kłopot z identyfikacją, gdyby nie to zdjęcie. Można powiedzieć, że spadło nam z nieba. - Kto wie - rzekła Frankie. Zwrot spadło z nieba był, jej zdaniem, dziwnie nie na miejscu. Zmieniła temat. - Wczoraj odwiedziłam pana Jonesa, syna naszego pastora. Tego, którego próbowano otruć. Cóż to za historia! - Tak, musi pani przyznać, że to rzeczywiście nadzwyczajna sprawa. Nigdy jeszcze o czymś takim nie słyszałem. Spokojny młody dżentelmen, żadnych kłopotów, żadnych wrogów, a tu - masz. Wie pani, lady Frances, tylu dziwaków krąży wokół nas. Ale z drugiej strony, nie słyszałem jeszcze o mordercy - szaleńcu, który działałby w ten sposób. - Czy są jakieś wskazówki co do sprawcy? - Frankie była jednym wielkim pytaniem. - Słucha się pana z takim zainteresowaniem - dodała. Inspektor aż spuchł z ukontentowania. Konwersacja z córką takiego arystokraty jak lord Marchington to był dla niego zaszczyt. A na dodatek rozmówczyni nie była ani sztywna, ani wyniosła. - W okolicy widziano samochód - poinformował ją. - Ciemnoniebieski talbot z numerem rejestracyjnym GG 8282, zdążający do St. Botolph s. - Co pan o tym sądzi? - GG 8282 to numer samochodu biskupa z Botolph s. Frankie zabawiała się przez chwilę koncepcją: biskup-morderca, który składa ofiary z synów swoich księży, ale z westchnieniem zrezygnowała z niej. - Biskup chyba nie jest podejrzany? - Stwierdziliśmy, że samochód jego eminencji nie opuszczał w tym dniu garażu. - Czyli fałszywe tablice? - Tak. Zledztwo posuwa się naprzód. Przyoblekłszy twarz w pełną podziwu minę, Frankie opuściła posterunek. Oszczędziła inspektorowi krytycznych uwag, pomyślała, że ciemnoniebieskich talbotów musi być w sporo. Po powrocie do domu wzięła książkę telefoniczną Marchbolt z biblioteki i zaniosła do swojego pokoju. Studiowała ją godzin. Rezultat nie był zachęcający. Znalazła czterystu osiemdziesięciu dwóch Evansów. - Cholera! - wyrwało się jej. Zaczęła snuć plan dalszej akcji. Planowanie kraksy Tydzień pózniej Bobby dołączył do Badgera w Londynie. Od Frankie otrzymał kilka lakonicznych listów, w większości nabazgranych tak, że trzeba było zgadywać, o co jej chodzi. Ich ogólna wymowa była następująca: Frankie ma plan działania, a on (Bobby) ma spokojnie czekać na znak od niej. Było mu to na rękę, ponieważ nie narzekał na nadmiar wolnego czasu. Badgerowi udało się z rzadką maestrią wplątać siebie i swoje przedsięwzięcie w takie kłopoty, że Bobby miał pełne ręce roboty z wyciąganiem przyjaciela z potwornego bigosu, w jaki się wpakował. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||