Index
Crymsyn Hart Mating Fever
Catherine Spencer Lato w Prowansji
Miller Henry Zwrotnik Raka 01 Zwrotnik Raka
Doc Savage DS182 The Red Sp
First King of Shannara Terry Brooks
Sara York Not That Type of Guy
Hagan_Patricia_ Zawsze_bede_cie_kochac_472
Harlan Ellison Paingod & Other Delusions
Anne Whitfield The Gentle Winds Caress (Robin Hale Pub.)(pdf)
Hassel_Sven_ _Zlikw
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stardollblog.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    uczyniło głuchym nawet na coraz żałośniejsze skargi Babeckiego i Wańki, którzy do coraz więk-
    szej dochodzili alteracji dzięki trzaskaniu kontusza i przestronności bekieszy i hajdawerów.
    Załuski tymczasem, doczekawszy się chwilowego uciszenia gości, odchrząknął i zagaił po
    francusku:
    40
     Kawaler tam stojący, a podobno niegdyś szwoleżer, zniewolił mnie do zaproszenia go na
    naukę przystojności. Nie trudziłbym panów taką bagatelą, gdyby nie sposobność pokazania
    wam nowej szkoły francuskiej, która rąbaninę usuwa zupełnie z szermierstwa, a cięcia zastę-
    puje dzganiem, a nadto sprezentowania klingi angielskiej, którą przypadkiem nabyłem od
    markietana!
     Prosimy, prosimy!
     Kawaler zaś, o ile mniemam  kończył Załuski  powinien by stawać dobrze, bo ma w
    sobie impet sejmikowego burdy, no i szwoleżerską instrukcję.
     Wybornie, wybornie!
     A może od niej zacząć?  ozwał się z boku pułkownik.
     Hm, nie chciałbym panów pozbawić widoku metody... Chociaż kto wie, może nic innego
    nie pozostanie do zrobienia, bo kawaler rzednie w oczach.
    Po tym oświadczeniu Załuski skinął na młodego podporucznika, zamienił z nim po cichu
    kilka słów, wydał jeszcze jakiś rozkaz pachołkowi, za czym, gdy goście utworzyli szerokie
    półkolisko, wysunął się ku Stadnickiemu.
    Tu dopiero i kapitana szwoleżerów jakaś detonacja naszła, bo choć sobie nie imaginował
    żadnych personatów zobaczyć w osobach sekundantów jakiegoś dymisjowanego szwoleżera,
    atoli ani mu w głowie było spotkać się z takimi zakazanymi figurami.
    Załuski skrzywił się gniewnie, pokręcił wąsa i zawołał surowo do Stadnickiego:
     Cóż to za ichmościów przyprowadziłeś waćpan?!
     Pokaż waćpan swoich, to się dowiesz!
     W moim domu muszę wiedzieć, z kim mam honor.
     No, jeżeli honor... Tedy pozwól, panie Pietrze...
     Jędrzej, Józinku!  poprawił półgłosem wachmistrz.
     Milcz, psia! Właśnie, panie Pietrze, imć adwersarz Załuski!... Imć pan Motwiłł, posesor
    sejneński, patron trybunału.
    Babecki, potrącony przez porucznika, skłonił się uniżenie. Załuski skinął niedbale głową.
     Motwiłł... hm, Motwiłł i patron trybunału!  powtarzał kapitan, nieco uspokojony.  No,
    a wasze? Jakże acan?
    Wańka, do którego pytanie zostało zwrócone, poczerwieniał i, zanim Stadnicki zdążył od-
    powiedzieć, ozwał się ze służbistością:
     Pokornie melduję, że... pęka!
    Stadnłcki zachwiał się z pasji. Załuski nie zrozumiał pomieszania i powtórzył niecierpli-
    wie:
     Ja acana pytam o nazwisko!
     Starykoń, Bełtowicz... głuchy!  poprawił się Wańka ze spazmatyczną szybkością.
     Co? Co?
     Dobrze mówi! Bełtowicz jest, psia... i ten! Waszmość Załuski, a on ten... Starykoń! I nie
    lubię! Nie na rodowody przyszedłem! Stawaj acan, kiedyś wyzywał, bo nie lubię, i ten!
     Nie śpiesz się, kawalerze, bo nie wiesz do czego.
     Kapitanie!  rzekł pułkownik po francusku.  Szkoda pańskiej ręki!... Hołota!... Przypa-
    trzże się tym sankiulotom! Do prezenty stanie ci Prebendowski!
     Nie wykaże się! Na ostre trzeba!
     Lecz taki ci nie strzyma placu!
     Zobaczymy... służył! Iwończanin, broń!
    Z ciżby wysunął się sługa kapitana z pękiem pałaszy i rozłożył je na stojącym pod ścianą
    stole. Załuski skinął ku Stadnickiemu.
     Wybierz sobie waćpan! Który ci do ręki przypada? Ja ten sobie upatrzyłem, lecz jeżeli-
    byś mniemał, że mi dać może przewagę, bierz go sam!
     Nie trzeba, psia, mam swój!  odrzekł hardo porucznik, ochłonąwszy nieco z konfuzji.
    41
     Jak się waści podoba!
    Załuski odwrócił się do gości. Stadnicki szturchnął znów Babeckiego.
     Pałasze dawaj!  a gdy wachmistrz jął niezgrabnie przyniesioną broń z płachty odmoto-
    wywać, dodał półgłosem:  Ruszaj się, do kroćset! Wstydu mi nie rób!
     De, leci, kochanieńki!
     Pasa zaciśnij! Draba mi pilnuj, bo, psia, chryja z tego będzie.
    Babecki posłusznie do Wańki się przysunął. Załuski tymczasem pokazywał gościom wy-
    brany przez siebie pałasz.
     Klinga angielska, prosta prawie, u końca ma ostre ścięcie  do nowej szkoły francuskiej
    jedyna. Szkole tej żadna rąbanina nasza nie sprosta. Godzinami można odparowywać cięcia
    bez zmęczenia, dziurawiąc na rzeszoto przeciwnika; jeden nieznaczny ruch, wobec długości
    klingi, ogarnia całe koło.
     Prawda, prawda!  przyznano skwapliwie.
     Szeroka garda chroni dłoń; rzemień obejmuje kiść, czyniąc wytrącenie niemożliwym.
    Załuski, dla poparcia słów, wywinął młynka pałaszem raz i drugi.
     Stawaj, mości szwoleżerze! Obaczymy, co umiesz! Może ci za ślisko? Iwończanin, pia-
    sku mi rzuć trochę na podłogę!
    Stadnicki dobył pałasza z pochwy, spojrzał po ostrzu, odgiął nieco rękawa, za czym,
    wsparłszy się na pałaszu, zagadnął:
     Należy mi się prezentacja waszmościnych świadków.
    Zaluski roześmiał się serdecznie.
     Dalipan, podobasz mi się acan. Hm, tedy prezentacja. Więc imć Dezydery Czupajłło, re-
    jentowicz żmudzki, i imć pan Benedykt Putytonowicz, posesor zapiecki, herbu Młodykoń.
    Dwaj najbliżsi stojący oficerowie skłonili się Stadnickiemu z komiczną powagą. Goście
    wybuchem śmiechu powitali prezentację.
     Tedy ten jegomość w pułkownickim mundurze zwie się Putyfonowiczem? Cale stosow-
    nie.
     Dosyć głupstw!  rozkazał Załuski. Broń się!
     Gdzie meta?
     Moja tu, gdzie stoję  odrzekł wyzywająco kapitan szwoleżerów  a waścina, kędy wo-
    la... myślę, że pod ścianą. Broń się!
    Załuski wyciągnął pałasz i natarł na Stadnickiego. Imć pan Józef dość niepewnie odbijał
    skradające się ku niemu ostrze broni przeciwnika. Kapitan szwoleżerów tymczasem z ustami
    złożonymi do uśmiechu, z nogą niedbale wygiętą ku przodowi parł z całą świadomością swej
    przewagi.
     Boisz się acan żądła! Hm... nie obawiaj się, mocno cię nie skaleczę. Proszę waszmo-
    ściów uważać  jedno drgnięcie i nie ma cięcia! Teraz okazuję obronę.
     Zwietnie! Znakomicie! Wiwat Załuski!
     Wina!  wołał rozochocony gospodarz.  Darujcie, że wam nie służę. Bądzcież mi radzi.
    Dobrze, dobrze, mości Stadnicki! Uważaj, bo ci się pałasz skręca w ręku. Nic, długo cię mor-
    dować nie będę. Cyrulika! Iwończanin, skocz po cyrulika? Widzisz acan, że tu nikt twej
    krzywdy nie chce. Widzisz, już cię mogłem po obojczyku pogłaskać  ale nie, wolę ci boko-
    brodę uciąć, abyś franta mi nie udawał. %7łal ci bokobrody! Zgolisz drugą albo jedną sobie bę-
    dziesz hodował. Uważaj, bo świadkowi swemu na nogę nadepcesz! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.