Index Harry Harrison Stars And Stripes 02 Stars And Stripes In Peril v3.0 (lit) Anne McCaffrey Ship 02 Partner Ship Cartland Barbara NajpiÄkniejsze miĹoĹci 02 Niewolnicy miĹoĹci Cabot Meg Papla 02 Papla wielkim mieĹcie Smith Ready Jeri [Aspect of Crow 02] Voice of Crow Heather Rainier [Divine Creek Ranch 02 Her Gentle Giant 01] No Regrets (pdf) Celmer, Michelle Black Gold Billionaires 02 Eiskalte Geschafte, heisses Verlangen Arthur C Clarke & Stephen Baxter [Time Odyssey 02] Sunstorm (v4.0) (pdf) Aubrey Ross [Enslaved Hearts 02] Pleasures [EC Aeon] (pdf) Eileen Wilks [Tall, Dark & Eligible 02] Luke's Promise (pdf) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Chociaż Murchison wszystko już przygotowała, Conway nie zaczął od razu. Będąc teraz po części Kelgianinem, bardzo współczuł pacjentowi, był jednak wy- raznie zmęczony. Oczy same mu się zamykały, a tymczasem czekała go cięż- ka, parogodzinna operacja. Gdy sprawdzał instrumenty, prawie nie czuł palców. W tym stanie nie mógł operować: zabiłby pacjenta. Mogę prosić o zastrzyk pobudzający? spytał, walcząc z ziewaniem. Murchison spojrzała na niego, jakby chciała się sprzeciwić. Zastrzyki pobu- dzające nie były popularne w Szpitalu. Stosowano je tylko w wielkiej potrzebie i były po temu sensowne powody. Niemniej dziewczyna przygotowała strzykawkę i zrobiła zastrzyk bez komentarzy, chociaż wzięła tępą igłę i wbiła ją z większą siłą, niż było konieczne. Nawet niezbyt przytomny Conway pojął, że jest na niego wściekła. Potem nagle zastrzyk zaczął działać. Poza słabym odrętwieniem stóp i lekką wysypką na twarzy (którą tylko Murchison mogła widzieć) Conway poczuł się jak nowo narodzony, i to taki po dziesięciu godzinach snu i prysznicu. Co z tym drugim? spytał nagle, przypomniawszy sobie o Kelgianinie, którego zostawił z Murchison w śluzie. 87 Sztuczne oddychanie pomogło odparła i wyraznie się ożywiła. Ale ciągle jest w szoku. Odesłałam go do sekcji tralthańskiej, tam zostało jeszcze paru starszych lekarzy. . . Dobrze odparł z wdzięcznością Conway. Chętnie dodałby coś jeszcze, ale widział, że to nie czas na osobiste pogaduszki. Zaczynamy? Poza cienkościenną, podłużną strukturą kostną, która kryła mózg, DBLF nie mieli układu szkieletowego. Ich ciała spajały zewnętrzne obręcze potężnych mię- śni, które pełniły funkcje lokomocyjne i chroniły organy wewnętrzne. W porów- naniu z żebrami takie wzmocnienie mogło się wydawać niewystarczające. Kolej- nym utrudnieniem przy leczeniu obrażeń był złożony i bardzo wrażliwy układ krą- żenia, który musiał nieustannie zasilać rozrośnięte mięśnie. Arterie biegły w więk- szości tuż pod skórą. Pewną osłonę dawało oczywiście bujne futro, jednak nie mogło ono powstrzymać ostrych, pędzących z olbrzymią szybkością odłamków metalu. Rana, która dla innych gatunków nie byłaby grozna, na DBLF mogła sprowa- dzić śmierć przez wykrwawienie. Conway pracował powoli i ostrożnie. Usuwał podany pospiesznie przez Mur- chison koagulant, łatał albo częściowo wymieniał ważniejsze uszkodzone naczy- nia krwionośne, a zbyt drobne, żeby cokolwiek z nimi zrobić, po prostu usuwał i podwiązywał. Ta część operacji była szczególnie niemiła. Nie dlatego, że wiązała się z zagrożeniem życia pacjenta chodziło o tę piękną, srebrzystą sierść. Mogła nie odrosnąć w ogóle albo co najwyżej w żółtawej parodii dawnej wspaniałości. Dla Kelgian płci męskiej taki widok był wręcz odpychający, a dotąd operowana pielęgniarka uchodziła wśród nich za bardzo urodziwą. Oszpecenie byłoby dla niej osobistą tragedią. Conway miał nadzieję, że nie okaże się zbyt dumna, by dać sobie wszczepić sztuczne futro. Nie miało wprawdzie tego samego połysku co naturalne i trudno je było z nim pomylić, ale ogólne wrażenie nie było tak przykre. . . Godzinę wcześniej była to dla mnie jeszcze jedna gąsienica, myślał Conway, anonimowy obcy, który interesował mnie tylko z klinicznego punktu widzenia, a teraz zaczynam się martwić jej perspektywami małżeńskimi. Hipnotaśmy na- prawdę pozwalały wczuć się w psychikę istot całkiem różnych od Ziemian. Gdy skończył, wywołał izbę przyjęć, opisał stan pacjentki i zażądał, aby jak najszybciej ją ewakuowano. Mannon odparł, że obecnie trwa załadunek pół tuzi- na mniejszych statków, przy czym większość zabiera tlenodysznych, i podał mu numery dwóch najbliższych luków. Dorzucił przy tym, że poza garstką pacjentów w stanie krytycznym wszyscy o klasyfikacji od A do G albo zostali już ewaku- owani, albo właśnie wchodzą na pokład. Razem z nimi odlatywał personel tych samych ras, a przynajmniej ta jego część, której O Mara kazał znikać z przyczyn bezpieczeństwa. 88 Nie wszyscy byli z tego zadowoleni. Szczególnie głośno protestował pewien wiekowy tralthański Diagnostyk, który pechowo dla siebie miał własny jacht ko- smiczny. W normalnych okolicznościach nie byłby to żaden pech, jednak teraz trzeba było oficjalnie oskarżyć owego lekarza o usiłowanie zdrady, naruszenie porządku i namawianie do buntu, a w końcu aresztować, i dopiero wtedy udało się go zmusić do ewakuacji. Rozłączając się, Conway pomyślał, że wobec niego nikt nie musiałby sto- sować aż tylu zabiegów, aby go skłonić do opuszczenia Szpitala. Zaraz jednak potrząsnął głową zawstydzony takimi myślami i przekazał Murchison instrukcje, gdzie i jak skierować pacjentkę. Ranna Kelgianka musiała pokonać pierwszą część drogi w namiocie ciśnie- niowym, gdyż w oddziale AUGL panowała obecnie próżnia. Cała woda uciekła, ale nie naprawiano basenu, gdyż były pilniejsze sprawy niż remont przedziału, w którym zapewne przez najbliższy czas i tak nikt nie będzie przebywał. Jed- nak widok pustego wnętrza z zasuszonymi, bezbarwnymi szczątkami roślin, które miały stworzyć w zbiorniku swojską atmosferę, wywarł na Conwayu przygnębia- jące wrażenie. Przejście przez trzy położone niżej, również już opróżnione po- ziomy chlorodysznych nie poprawiło mu nastroju. W końcu dotarli do następnej sekcji, tlenodysznych. Tutaj musieli przystanąć, żeby przepuścić pochód TLTU. Conway ucieszył się z tej chwili wytchnienia, bo chociaż na niego zastrzyk wciąż działał, Mur- chison zaczynała objawiać oznaki zmęczenia. Postanowił, że gdy tylko dostarczą pacjentkę na miejsce, odeśle swą asystentkę do łóżka. Siedem umocowanych na samobieżnych noszach kulowych osłon TLTU prze- suwało się bardzo wolno w otoczeniu podenerwowanego i spoconego personelu. W odróżnieniu od powłok ochronnych metanowców, te kule nie obrastały szro- nem, tylko pobrzmiewały jednostajnym, rozdzierającym uszy piskiem klimaty- zatorów utrzymujących wewnątrz miłą tym istotom temperaturę pięciuset stopni. Nawet z sześciu metrów Conway czuł wyraznie bijące od nich gorąco. Gdyby kolejny pocisk trafił teraz w tę część Szpitala i choć jedna z kul się rozpękła. . . Conway wątpił, czy istnieje gorszy rodzaj śmierci niż ugotowanie w strumieniu przegrzanej pary. Gdy przekazywali pacjentkę dyżurnemu przy luku, Conway miał już kłopoty ze skupieniem spojrzenia, a nogi zaczynały się pod nim uginać. Pomyślał, że pora albo do łóżka, albo na kolejny zastrzyk. Zdecydował się już na to pierwsze, gdy nagle zjawił się tuż obok niego Kontroler w skafandrze kosmicznym, od którego jeszcze ciągnęło mrozem próżni. Mamy rannych, sir powiedział z przejęciem. Przywiezliśmy ich na statku zaopatrzeniowym, bo izba przyjęć zajęta jest ewakuacją. Przycumowaliśmy przy sekcji DBLF, ale tam nikogo nie ma. Pan jest pierwszym lekarzem, którego dziś widzę. Zajmie się pan nimi? 89 Conway już chciał spytać, o jakich rannych mowa, ale ugryzł się w język. Nagle przypomniał sobie o ataku. Atak został odparty, doszło do walki, a to ozna- czało ofiary, którym ten oficer starał się pomóc. Skąd miał wiedzieć, że Conway był ostatnio zbyt zajęty, aby myśleć o tym, co się dzieje poza Szpitalem. . . ? Gdzie ich położyliście? spytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||