Index Harrison Harry Stalowy Szczur 6 Narodziny Stalowego Szczura William Shatner Tek War 05 Tek Secret William W Johnstone Ashes 28 Standoff in the Ashes (txt) Harry Harrison Cykl Stalowy Szczur (06) Stalowy Szczur i piÄ ta kolumna Harry Harrison Stars And Stripes 02 Stars And Stripes In Peril v3.0 (lit) King.William. .Przygody.Gotreka.i.Felixa.03. .ZabĂłjca demonĂłw Carr William Guy, Pawns In The Game (1958) Edition Bates H. William Naturalne samoleczenie wzroku bez okularĂłw Williams Roseanne Zly chlopak T073 William R. Forstchen Magic The Gathering Arena |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] jak tropikalny deszcz, pochłaniając tancerzy w falach jeziora krwi. Patrzyłem, jak Epiphany zbliża się wolno i uciekłem, porzucając swą kryjówkę, podczas gdy po- soka niemalże obmywała mi buty, rozlewając się coraz dalej i dalej. Zaślepiony paniką, biegłem przez mroczne, opustoszałe ulice. Piramidy koszy na śmieci, szczury wielkości buldogów gapiące się ze studzienek ściekowych. Po- wietrze przesycone wonią zgnilizny. Biegłem dalej, zmieniając się w jakiś sposób z ofiary w ścigającego, i goniłem odległą postać, przemierzając nie znane mi alej- ki. Niezależnie od tego, jak szybko biegłem, nie byłem w stanie dogonić uciekają- cego. Stale mi się wymykał. Kiedy skończył się chodnik, kontynuowałem pościg po pokrytej jakimiś szczątkami plaży. Piasek usłany był śniętymi rybami. W od- dali majaczyła muszla, wielka jak drapacz chmur. Mężczyzna wbiegł do środka. Pognałem za nim. Wnętrze muszli było wysokie i sklepione łukowato jak opali- zujący sufit katedry. Nasze kroki odbijały się gromkim echem wewnątrz wijącej się kreto spirali. Przejście zwęziło się, a kiedy pokonałem ostatni zakręt, ujrzałem mego adwersarza, któremu drogę zagradzało cielsko wielkiego mięczaka. Nie by- ło stąd wyjścia. Złapałem faceta za kołnierz, odwróciłem i pchnąłem w miękkie cielsko. To był mój sobowtór. Miałem wrażenie, że patrzę w lustro. Uścisnął mnie po bratersku i pocałował w policzek. Usta, oczy, podbródek, to byłem ja. Roz- luzniłem się, czując ogarniającą mnie falę serdecznych uczuć. A potem poczułem jego zęby. Braterski pocałunek stał się drapieżny i dziki, na mojej szyi zacisnęły się jak szczęki imadła dłonie dusiciela. Podjąłem walkę i obaj się przewrócili- śmy, sięgnąłem palcami jego oczu. Miotaliśmy się po twardym podłożu z muszli. Kiedy wbiłem mu kciuki, rozluznił uścisk. Podczas całej walki nie odezwał się słowem. Moje dłonie pogrążyły się głęboko w jego ciele, znajome rysy rozpływa- ły mi się między palcami jak mokre ciasto. Jego oblicze było bezkształtną pulpą, 68 pozbawioną kości czy chrząstek, a kiedy uniosłem dłonie, ujrzałem na nich tę maz, ociekającą, gęstą, odrażającą. . . Obudziłem się z krzykiem. Gorący prysznic ukoił moje nerwy. W dwadzieścia minut ogoliłem się, ubra- łem i ruszyłem do północnej części miasta. Zostawiłem chevy w garażu, po czym kupiłem gazetę ze stolika przy Times Tower. Na pierwszej stronie The Pough- keepsie New Yorker widniało zdjęcie doktora Alberta Fowlera. Znany doktor nie żyje! , głosił krzykliwy nagłówek. Przeczytałem cały artykuł przy śniadaniu, w drogerii u Whelera, na rogu Paramount Building. Samobójstwo było prawdopodobnie przyczyną śmierci, choć przy zmarłym nie znaleziono listu pożegnalnego. Ciało odnalazło w poniedziałek rano dwóch kolegów doktora, którzy zaniepokoili się, że Fowler nie pojawił się w pracy ani nie odbiera telefonów. Większość szczegółów podanych w gazecie była prawdzi- wa. Kobieta na zdjęciu, które zmarły przyciskał do piersi, była jego żoną. Nie było wzmianki o morfinie czy o brakującym pierścieniu. Nie podano informacji o zawartości kieszeni doktora, dlatego nie wiedziałem, czy sam zdjął sygnet, czy może zrobił to ktoś inny. Wypiłem drugą kawę i udałem się do biura, aby przejrzeć pocztę. Jak zwykle były to głównie śmieci i list od faceta z Pensylwanii, który oferował za dzie- sięć dolarów broszurę na temat analiz popiołu papierosowego. Wrzuciłem cały ten szajs do kosza i rozważyłem alternatywy. Zamierzałem wybrać się do Coney Island, aby spróbować odnalezć Madame Zorę, ulubioną wróżkę Johnny ego Fa- vorite a, ale najpierw postanowiłem zagrać krótką piłkę i udać się do Harlemu. Epiphany Proudfoot ostatniego wieczoru wielu rzeczy mi nie powiedziała. Wyjąłem z biurowego sejfu moją aktówkę i właśnie zapinałem płaszcz, kiedy zadzwonił telefon. To była międzymiastowa, na mój koszt, od Corneliusa Simp- sona. Powiedziałem, że przyjmę. Usłyszałem męski głos: Służąca przekazała mi wiadomość. Uznała, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Pan Spider Simpson? O ile mi wiadomo, tak. Chciałbym zadać panu kilka pytań na temat Johnny ego Favorite a. Jakich pytań? Czy widział go pan w przeciągu ostatnich piętnastu lat? Simpson wybuchnął śmiechem. Ostatni raz widziałem Johnny ego w dzień po ataku na Pearl Harbor. Co w tym takiego śmiesznego? Nic. W ogóle jeżeli chodzi o Johnny ego, nie ma w tym nic śmiesznego. W takim razie, czemu się pan śmieje? Zawsze się śmieję, kiedy pomyślę, ile forsy straciłem przez to, że ode mnie odszedł mruknął Simpson. Lepsze to, niż gdybym miał rozpaczać. A w ogó- le to o co chodzi? 69 Przygotowuję dla pisma Look artykuł o zapomnianych wokalistach z lat czterdziestych. Johnny jest na pierwszym miejscu mojej listy. Nie na mojej, bracie. Zwietnie powiedziałem. Gdybym rozmawiał tylko z jego fanami, ta historia nie byłaby taka ciekawa. Jedyni, którzy go lubili, byli cudzoziemcami. Co może mi pan powiedzieć o jego romansie z kolorową kobietą, niejaką Evangeline Proudfoot? Nic. Pierwsze słyszę. Wie pan, że był zamieszany w voodoo? Wbijanie szpilek w woskowe laleczki? To by do niego pasowało. Johnny był dziwny. Zawsze interesował się osobliwościami. Na przykład? Noo. . . niech pomyślę. . . raz widziałem, jak łapał gołębie na dachu nasze- go hotelu. Byliśmy w trasie, nie pamiętam, gdzie to było konkretnie, a on łapał go- łębie w wielką siatkę jak świrnięty rakarz z Animaniaków. Pomyślałem, że może nie lubi, jak gołębie srają mu na głowę, ale po koncercie wpadłem do jego pokoju i ujrzałem jednego ptaka na stole, rozpłatanego, a Johnny wtykał mu ołówek we flaki. Po co? Też go o to zapytałem. W odpowiedzi burknął jakieś dwuznaczne słowo, którego nie pamiętam, a kiedy poprosiłem, aby wytłumaczył mi to po angielsku, odrzekł, że w ten sposób usiłuje wywróżyć sobie przyszłość. Powiedział, że tak robili kapłani w starożytnym Rzymie. Wygląda na to, że był pod sporym wpływem dobrej, starej czarnej magii mruknąłem. Spider Simpson roześmiał się. Zwięte słowa, bracie. Jeżeli nie oglądał flaków gołębi, robił inne dziwne, rzeczy, wróżył z liści herbaty, z ręki, zajmo- wał się jogą. Nosił wielki sygnet z hebrajskimi inskrypcjami. A o ile wiem, nie był %7łydem. To kim był? Diabli go wiedzą. Może Różokrzyżowcem? Nosił w aktówce czaszkę. Ludzką? Kiedyś należała do człowieka. Twierdził, że wykopał ją z grobu faceta, który zamordował dziesięć osób. Uważał, że miała dać mu moc. Chyba tylko tak sobie żartował wtrąciłem. To możliwe. Przed występem siedział i gapił się na nią całymi godzinami. Jeżeli udawał, to był w tym niezły. Znał pan Margaret Krusemark? spytałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||