Index
Smith Lisa Jane Pamietniki Wampirow 02 Walka
Jane Lindskold Firekeeper Saga 1 Through Wolf's Eyes
JANE ELLEN HARRISON ANCIENT ART AND RITUAL
Jane Jensen Gabriel Knight 1 Sins of the Fathers
Alfred Szklarski Tajemnicza Wyprawa Tomka
MC7805
Janko Anna Dziewczyna z zapaśÂ‚kami
Bernard F. Dick Forever Mame, The Life of Rosalind Russell (2006)
377. Marinelli Carol Ojciec dla Emily
Sutton June Ksi晜źycowe wzgórze
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    lazł podobnego.
    Clive zachowywaÅ‚ siÄ™ jak zwyczajny mÅ‚ody chÅ‚o­
    pak, a nie jak rozpuszczone hrabiowskie dziecko.
    JANE PORTER
    98
    Nigdy nie chciaÅ‚ pracować w bankowoÅ›ci, jak na­
    kazywała rodzinna tradycja. Mawiał, że to zajęcie dla
    nudziarzy. W końcu jednak podjął pracę w Bank of
    England i z początku nawet dobrze mu szło. Niestety,
    nie cierpiał rutyny, irytowały go regularne godziny
    pracy, brakowało ryzyka. Chciał być panem swojego
    losu, a przynajmniej pracować na własny rachunek.
    Fatalnie zainwestował pieniądze i w konsekwencji
    wszystko stracił. Nie tylko to, co sam posiadał, lecz
    także Melrose Court, oszczędności matki, polisę
    ubezpieczeniową ojca... Clive mógł się pogodzić
    z tym, że oboje z Sophie będą klepali biedę, ale nie
    był w stanie powiedzieć matce, że stracił jej majątek.
    Dlatego zawarł umowę z Valdezem. Clive, jako
    potomek wspaniaÅ‚ego rodu o nieposzlakowanej opi­
    nii, prowadził wszystkie konta instytucji rządowych.
    WiedziaÅ‚, kiedy przekazywano pieniÄ…dze na specjal­
    ne konta w Ameryce Aacińskiej, wiedział też, kiedy,
    gdzie i kto będzie podejmował pieniądze z tych kont.
    Za trzy miliony funtów Clive sprzedał Valdezowi
    informacje o czasie i miejscu, w którym tajni agenci
    mieli pobrać pieniądze.
    Clive dostał milion funtów za każdego z trzech
    agentów wywiadu MI6.
    Jednym z nich był Lon.
    ROZDZIAA ÓSMY
    Sophie obudziła się o świcie.
    - PrzespaÅ‚am caÅ‚Ä… noc - stwierdziÅ‚a trochÄ™ zdzi­
    wiona.
    - I dobrze - mruknÄ…Å‚ Lon.
    - Za to ty jesteś wykończony.
    - Nic mi nie będzie. - Wzruszył ramionami.
    Sophie przypomniała sobie, że nigdy się nie skarżył.
    Jej było ciężko w Elmshurst, ale jemu w Langley było,
    jeszcze gorzej. Koledzy wiedzieli, że jest nieślubnym
    dzieckiem, a pan McKenna to ojczym, nie prawdziwy
    tata. Dokuczali Lonowi, lecz on nigdy nikomu siÄ™ nie
    poskarżył. Uciekał w sport albo w muzykę.
    Nikt nie grał na perkusji tak jak on. Mógłby zostać
    zawodowcem, gdyby tylko chciaÅ‚. Nie chciaÅ‚. SkoÅ„­
    czył studia, a potem wstąpił do lotnictwa.
    - Grywasz jeszcze czasami na perkusji? - spyta­
    ła. - Nigdy nie zapomnę, jak grałeś dla mnie, kiedy
    odwiedziłam Langley.
    - Czasami. - Lon nie był specjalnie rozmowny.
    - Grałeś na wszystkim, co ci wpadło w ręce
    -wspominała Sophie. Clive strasznie się o to wściekał.
    Sophie zsunęła się z hamaka, przykucnęła obok
    JANE PORTER
    100
    Lona i podwinęła rękaw koszuli na jego postrzelonej
    ręce. Gaza była biała, rana nie krwawiła.
    - W porządku - oznajmiła zadowolona. - Teraz
    ja przejmę wartę, a ty pójdziesz spać.
    - Mam ci zaufać po tym, co zrobiłaś?
    - Tym razem nie zrobiÄ™ żadnego gÅ‚upstwa - obie­
    cała. - Zresztą, co mogłaby zrobić. Nie wiedziałaby
    nawet, dokąd pójść.
    - Skoro tak... - Lon się uśmiechnął i ułożył na
    hamaku. - A może byś się do mnie przytuliła?
    - Ty chyba oszalałeś! - obruszyła się.
    - Mój ty tchórzliwy strusiu... - Alonso siÄ™ roze­
    śmiał.
    - To już na mnie nie działa. Uodporniłam się.
    Usiadła na ziemi, oplotła rękami kolana i patrzyła
    na Lona. Był taki przystojny. I taki strasznie męski.
    - Sophie?
    - Miałeś spać - mruknęła.
    - Nie jestem senny.
    Patrzył na nią i czekał. Tym razem mógł czekać
    wiecznie. Tym razem nie było Clive'a. Nikt mu nie
    stał na drodze.
    - Czego ty chcesz ode mnie? - Sophie nie wy­
    trzymała tego wyczekującego spojrzenia.
    Lon nadal milczał. I nadal na nią patrzył.
    - Powiedz coś. - Lon wzbudzał w niej uczucia,
    jakich nie znała, jakich nie chciała poznać. - Lon...
    ZsunÄ…Å‚ siÄ™ z hamaka, przyklÄ™knÄ…Å‚ obok niej, do­
    tknÄ…Å‚ palcem jej ust.
    - Ja znam prawdę - wyszeptał. - Ty zresztą też.
    WYPRAWA DO BRAZYLII 101
    Prawdę? Jaką prawdę? Może tę, że dawno, dawno
    temu Lon rzucał piłkę dalej niż ktokolwiek inny, że
    najszybciej ze wszystkich rozwiÄ…zywaÅ‚ zadania z ma­
    tematyki, że jak nikt na świecie umiał rozśmieszyć
    Sophie. Zmuszał ją do myślenia i do odczuwania, tak
    jak teraz...
    Sophie drżaÅ‚a z pożądania. A przecież Lon wÅ‚aÅ›­
    ciwie nic nie zrobił, tylko dotknął palcem jej ust.
    No właśnie, Lon zawsze sprawiał, że czuła więcej
    i mocniej. Nie był podobny do jej ojca, nie był
    podobny do Clive'a. Nie był podobny do żadnego
    znanego jej mężczyzny.
    - Przestań - poprosiła.
    Alonso się pochylił, musnął jej usta wargami.
    - Co takiego strasznego się stanie, jeśli zrobię to,
    co chciałbym...? - szepnął.
    Jemu nie wystarczy, że będzie się ze mną kochał,
    pomyślała. On będzie chciał mieć mnie całą. Sprawi,
    że stracę kontrolę, nawet nad sobą. Już nigdy potem
    nie będę taka sama. Już zawsze będę chciała więcej.
    Za dużo.
    Zdała sobie sprawę, że właściwie nigdy dotąd nie
    żyła naprawdę, że tylko egzystowała. Lon jej pragnął
    i już samo to stanowiło ogromną odmianę w jej życiu.
    Pocałował ją. Sophie poczuła się jak w niebie.
    Nikt nigdy jej tak nie całował. To nie był tylko
    pocałunek, żadne tam zwyczajne zetknięcie ust. To
    był oddech budzący do życia.
    Alonso się odsunął, bez słowa wrócił na hamak.
    Sophie siedziała na ziemi jak porażona. Nie miała
    102 JANE PORTER
    siły się ruszyć, nie miała sił się odezwać, myśleć ani
    nawet oddychać.
    - Wszystko w porzÄ…dku? - zapytaÅ‚, mimo wszyst­
    ko trochÄ™ zaniepokojony.
    - Zpij - zdołała powiedzieć. Tylko tyle, ale i tak
    wiele ją to kosztowało.
    Sophie peÅ‚niÅ‚a wartÄ™ przez resztÄ™ nocy. Mono­
    tonny szum wodospadu stanowił interesujące tło do
    rozmyślań.
    Uświadomiła sobie, że życie, jakie dotąd wiodła,
    byÅ‚o wÅ‚aÅ›ciwie pozbawione sensu. Pomimo solid­
    nego wyksztaÅ‚cenia i znajomoÅ›ci kilku jÄ™zyków sie­
    działa w Melrose Court i nic nie robiła. Co najwyżej
    użalała się nad sobą.
    Czy odważę siÄ™ żyć tak, jak bym chciaÅ‚a? - za­
    stanawiała się. Trzeba by było wyjść z cienia hrabiny,
    rozpocząć własną karierę zawodową. Mogłabym
    wstąpić do służby dyplomatycznej, jak tata. Znam
    cztery języki, z czego trzy - niemiecki, hiszpański
    i francuski - caÅ‚kiem niezle. PamiÄ™tam trochÄ™ rosyj­
    ski, chociaż w Moskwie byliśmy z tatą dawno, kiedy
    byłam mała.
    Cóż to było za życie? Sophie nie cierpiała ciągłego
    przenoszenia się z miejsca na miejsce, nowych szkół,
    nieustannego uczenia siÄ™ nowego jÄ™zyka i przyzwy­
    czajania siÄ™ do coraz to innej kultury. Dopiero po
    latach mogła docenić, co zyskała dzięki podróżom
    z ojcem, ile się wówczas nauczyła. Tylko nieliczne
    amerykańskie dziewczyny miały okazję zobaczyć to,
    WYPRAWA DO BRAZYLII 103
    co widziała Sophie, poznać to wszystko, co ona
    poznaÅ‚a. Dlaczego ta przygoda miaÅ‚yby siÄ™ już skoÅ„­
    czyć? Nie musi. Może trwać.
    Sophie obserwowaÅ‚a wÄ™drówkÄ™ sÅ‚oÅ„ca nad wie­
    rzchołkami drzew. Poczuła, jak budzi się w niej
    coÅ›, co dÅ‚ugo leżaÅ‚o uÅ›pione w najdalszym zaka­
    marku duszy.
    Lon obudził się po trzech godzinach. Sophie od
    razu się zorientowała, że on nie śpi. Dzień od razu stał
    siÄ™ jakby bardziej intensywny.
    - Marnie wyglądasz, kochanie - odezwał się Lon.
    Stał nad nią z rękami w kieszeniach. Naprawdę nie
    słyszała, jak się zbliżał.
    - Strasznie gorąco - pożaliła się Sophie.
    - Cumulonimbusy - powiedział, spojrzawszy
    w niebo. - Będzie burza. Dlatego jesteś taka spięta.
    - Jeszcze tylko burzy mi brakuje - jęknęła.
    - Po burzy zrobi się chłodniej, ale to dopiero za
    parę godzin. Wszystko zależy od wiatru.
    - Jakiego wiatru? - Sophie spojrzała na korony
    drzew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl.