Index Diana Hunter [Submission 01] Secret Submission [EC] (pdf) Trina Lane [Perfect Love 05] The Perfect Balance [TEB] (pdf) Dale Goldhawk Getting What You Deserve The Adventures of Goldhawk Fights Back (pdf) Heather Rainier [Divine Creek Ranch 02 Her Gentle Giant 01] No Regrets (pdf) Arthur C Clarke & Stephen Baxter [Time Odyssey 02] Sunstorm (v4.0) (pdf) Gabrielle Evans [Lawful Disorder 01] Lipstick and Handguns [Siren Classic] (pdf) Deborah Siegel Sisterhood, Interrupted From Radical Women to Girls Gone Wild (pdf) Alan Burt Akers [Dray Prescot 07] Arena of Antares (pdf) Christy Poff [Internet Bonds 09] Terms of Surrender [WCP] (pdf) Dawn Forrest [WeresRus] Alphas' Prize [Siren Menage Amour] (pdf) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] 196 Przyczyną krótkowzroczności mogło być, jak się przekonał, odmienne osa- dzenie oczu. Podniósł rękę do twarzy. Było coś jeszcze. . . obmacując ostrożnie, starał się stwierdzić, co. Głowę miał olbrzymią, ale proporcjonalną do reszty ciała. Krótki, gruby kark i. . . tak, oczywiście. . . ryj! Nie był to może długi ryj, ale wyraznie wystawał z twarzy. Próbował zezem go obejrzeć pokryty białym futrem owal z płaskim czubkiem, sterczący jakieś 10 centymetrów od głowy. Miał miękki, wilgotny, sze- roki nos niewiarygodnie szeroki, niemal jak cały ryj. Domyślał się, że jest pew- nie różowy z parą olbrzymich nozdrzy wyposażonych w zastawki. Z obu stron nosa sterczały wąsiska jak u rysia twarde, dość długie, przypominające bardzo długie białe igły sosnowe. Pod nosem, na całej szerokości ryja, mieściła się gęba. Popróbował ją sze- rokim, płaskim, grubym językiem. Mnóstwo zębów, dość tępych. Otworzył pasz- czękę, zamknął i spróbował żucia. Przekonał się, że mógł wykonywać tylko ruchy w poziomie, co oznaczało, że był roślinożercą. Wiedział już teraz, dlaczego i dla kogo to siano i zboże, które widział dokoła. Wielkie oczy były osadzone szeroko, z tyłu ryja. Uszy miał spiczaste, o dużej swobodzie ruchów. Głowę wieńczyła para olbrzymich rogów. Nie ulegało wąt- pliwości, że wyrastały one z kości czaszki, po bokach miały jeszcze dodatkowe, paskudne szpice. Chwiejnie podniósł się na nogi, stwierdzając, że głowa nie wydaje mu się szczególnie ciężka czy niewyważona, chociaż nie mógł nią obracać tak swobod- nie, jakby chciał. Była w końcu jeszcze jedna sprawa. Stwierdził oto, że wyposażony jest w ogon, osadzony na swego rodzaju kulowym przegubie, tak że mógł nim dość swobodnie wywijać. Ogon był gruby i wyrastał z pleców, pewnie stanowił ich przedłużenie. Był brązowy, podobnie jak reszta ciała z wyjątkiem piersi i ryja, i zakończony grubym pędzlem delikatnego ciemnego włosia. Był to długi ogon, chociaż nie dotykał ziemi. Julin sięgnął za siebie, złapał go i obejrzał ciekawie. Dobrze byłoby mieć lustro pomyślał. Dotarł do drogi i ruszył, by znalezć jakąś cywilizację. Dzień był chłodny, odczuwał to odsłoniętymi częściami ciała nosem, wnę- trzem uszu, genitaliami. Widocznie był to rodzaj naturalnej izolacji. Po drodze zauważył grupy pracujące w polu, ale były zbyt odległe, by ze swo- im krótkim wzrokiem mógł im się dobrze przyjrzeć. Zastanawiał się, czy nie po- winien podejść i się przedstawić, w końcu uznał jednak, że mógłby sobie w ten sposób narobić kłopotów. Gdyby bowiem teren był prywatny, intruz mógłby być wielce niepożądany. Postanowił iść dalej aż do jakiegoś miasta albo dopóki nie spotka kogoś na drodze. Mimo ograniczonych możliwości wzroku siła pozostałych jego zmysłów bardzo się wzmogła. Bezbłędnie lokalizował każdy najsłabszy dzwięk, od szmeru 197 niemal niewyczuwalnego tchnienia wiatru do odgłosów małych owadów buszu- jących na pobliskim polu, które dochodziły do niego czysto i wyraznie. Również zapachy, miłe czy niemiłe, docierały do niego i znacznie pełniejsze i bogatsze niż kiedyś. Poczuł się głodny i zastanawiał się, czym się żywią stwory takie jak on. Na po- lach było pełno paszy, ale z pewnością stanowiła ona prywatną własność, a wyso- kie płoty z drutu kolczastego skutecznie zniechęcały do skubnięcia czegoś w prze- locie. Dotarł wreszcie do niewielkiego skrzyżowania; od głównej drogi odchodziła pod kątem prostym mniejsza. Zauważył, że prowadzi do dużego kompleksu bu- dynków wysokich może na kilka pięter, z dachami ze słomy czy innego materiału ułożonego na solidnych drewnianych ramach. Zastanawiał się, skąd brano drew- no; wszakże na pewno nie pochodziło ono z tej okolicy. Wreszcie postanowił zaryzykować. Jako nowemu powinni mu wybaczyć ewentualne niedyskrecje, jeśli będzie ostrożny i nie pozwoli się ustrzelić, zanim cokolwiek wyjaśni. Zaraz, zaraz jak Ortega nazywał takich ludzi? Przybysze? Tak, to było to słowo. Wydawało się, że większość robotników czy ich rodzin wyległa na pola. Naj- wyrazniej tutejsza aura obejmowała kilka pór roku: niektóre pola były już sprząt- nięte, inne wyglądały na dojrzałe do żniw, na polu po lewej stronie trwała orka. Zbliżał się właśnie do domu czy szopy, czy czymkolwiek był ten budynek, kiedy stanął oko w oko z pierwszym pobratymcem. Była ona (bo niewątpliwie chodziło tu o osobnika żeńskiego) zajęta wygła- dzaniem rączki pługa za pomocą struga. Przewyższała go wzrostem z mniej- szą głową i dłuższą, bardziej giętką szyją. Miała krótsze i bardziej zaokrąglone rogi, nawet na końcach. Z wyrazu twarzy naprawdę przypominała jednak kro- wę, chociaż nie był to prawdziwy krowi łeb, lecz raczej jego antropomorficzna wersja z kreskówek. Uderzała odmienność jej rąk okropnie długich, z podwój- nym łokciem, który, jak się zdawało, mógł się zginać w dowolną stronę. Nie był [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||